Przez trzy dni chełmianie bawili się na święcie swojego miasta
Czy ktoś lubi disco-polo, czy nie musiał przyznać, że zaproszenie obu formacji było organizacyjnym strzałem w dziesiątkę. Może to i dobrze, że organizatorzy Dni Chełma zamiast dyskutować o estradowych gustach, postanowili im schlebiać. Dzięki temu podczas występów obu grup rozległy pl. Łuczkowskiego niemal pękał w szwach.
Gwoli sprawiedliwości nie mniejszą frekwencją cieszył się też kończący Dni Chełma koncert Urszuli. Ponadto, jak na Słowian przystało, chełmska publiczność ciepło przyjęła występy egzotycznych Indian, a tym bardziej artystycznych formacji zza Bugu.
Znakomitym pomysłem w ramach Dni Chełma było nawiązanie do wzajemnych relacji pomiędzy Chełmem i Kowlem, czyli miastami leżącymi na pradawnym szlaku królewskim. Może w programie imprezy idea ta nie była jeszcze dostatecznie wyrazista, to przecież dobry początek już zrobiono. Partnerskie miasta stały się sobie jeszcze bliższe i niech się tak dzieje nie tylko od święta.
Takie uroczystości jak dni miasta mają to do siebie, że wyzwalają cały jego potencjał i to we wszelkich możliwych dziedzinach. Niemal wszystkie organizacje i instytucje chcą w trakcie dwóch świątecznych dni mieć swoje pięć minut. I dobrze, bo przecież z tego bierze się programowa różnorodność, przekładająca się na założenie, dla każdego coś miłego. A zatem, kto chciał mógł stawać w sportowe szranki, bądź kibicować swoim faworytom, pójść na koncert, nabyć oryginalne dzieło sztuki ludowej, pozować do wspólnej fotografii, lub podrapać za uchem sympatycznego konika huculskiego. Albo też zasiąść w którymś z piwnych ogródków nad szaszłykiem czy karkówką i z tej perspektywy przeżywać dwa dni swojego miasta.