Pracownice złomowiska przy ul. Kolejowej wśród innych rupieci wypatrzyły przedmiot, przypominający pocisk artyleryjski. Nie pomyliły się. Okazało się, że rzeczywiście był to niewybuch z okresu II wojny światowej.
- W tym przypadku mieliśmy do czynienia z czyjąś totalną głupotą - mówi chor. Grzegorz Kloc, szef patrolu rozminowania z chełmskiej jednostki wojskowej. - Osoba, która przywiozła pocisk na złomowisko musiała być świadoma, z czym ma do czynienia. To przykład niewyobrażalnej nieodpowiedzialności.
Podobną nieodpowiedzialnością wykazał się ostatnio także ktoś, kto porzucił groźnie wyglądający pocisk na skwerku przed przedszkolem przy ul. Pocztowej. Na szczęście okazało się, że niewybuch ten nie był uzbrojony w zapalnik. Bez odpowiedzi pozostaje natomiast pytanie, czy właściciel tej szczególnej pamiątki z czasów wojny o tym wiedział.
- W tym roku dopiero raz wezwano nas na złomowisko - mówi chor. Kloc. - W poprzednich latach podobnych przypadków było znacznie więcej.
Pomimo upływu lat od ostatniej wojny chełmscy saperzy wciąż mają pełne ręce roboty. Ziemia bezustannie odsłania wszelkiego rodzaju pociski lotnicze, artyleryjskie czy moździerzowe. Często bywa tak, że saperzy przyjeżdżają, by zabrać jeden wyorany niewybuch, a w sąsiedztwie znajdują kolejne. Z założenia nie wolno im zlekceważyć żadnego wezwania. Bywa że znalazcy niewybuchów muszą uzbroić się w cierpliwość i poczekać na saperów, akurat zajętych w innej części regionu. W takich sytuacjach obowiązek objęcia pieczy nad śmiercionośnym znaleziskiem należy do policjantów. Choćby mieli spędzić w lesie całą dobę, jak to miało ostatnio miejsce w lesie pod Włodawą.