Kolędy w sierpniu? I jeszcze na dodatek litewskie? To możliwe tylko w Lublinie na Jarmarku Jagiellońskim. Zaskoczenia muzyczne na zamkowym dziedzińcu, to już taka jarmarkowa re:tradycja
Koncert re:tradycja, to produkcja lubelskich Warsztatów Kultury, organizatora Jarmarku Jagiellońskiego. Projekt zainspirowany programem „Szlakiem Kolberga” jest spotkaniem mistrzów muzyki tradycyjnej ze znanymi artystami polskiej sceny muzycznej. W tym roku na dziedzińcu remontowanego zamku wystąpili: Olaf Deriglasoff i kapela imienia Stefana Wyczyńskiego z Lubczy; Reni Jusis, instrumentaliści Miguel Moon i Michał Piotrowski wspólnie z Angėle Bapkauskienė i zespołem Saulales z Puńska oraz na finał kapela dudziarska Manugi z Bukówca Górnego i Tomasz „Lipa” Lipnicki.
Pamięci muzyka
Bywalcy jarmarkowi, którzy oklaskiwali artystów poprzednich re:tradycji, wiedzą, że każde z tych muzycznych spotkań jest dla występujących szczególne. Sobotni wieczór był więcej niż szczególny dla muzyków otwierających tegoroczną edycję. – Mieliśmy do wyboru, albo w ogóle nie wystąpić, albo zrobić to, wspominając Stefana, który nie doczekał dzisiejszego koncertu – powiedział Olaf Deriglasoff, któremu towarzyszyli muzycy z Lubczy. Stefan Wyczyński, założyciel i lider kapeli, zmarł w maju. Jego postać była obecna dzięki archiwalnym nagraniom i rejestracji przygotowań do sobotniego występu. Rozrywkowy charakter tekstów, które pisał pan Stefan i żywiołowa muzyka stały w absolutnej sprzeczności do smutnych okoliczności towarzyszących występowi.
Kolędy i oberki
Zupełnie inną propozycją była współpraca Reni Jusis, kojarzonej z mieszkanką muzyki tanecznej i elektroniki, która wystąpiła z litewskimi artystami. Stare litewskie pieśni świętojańskie czy litewska kolęda świetnie brzmiały w zamkowej scenerii przy coraz bardziej porywistym wietrze.
Zmianą nastroju było ostre brzmienie i ostre tempo dudziarskiej kapeli i występującego wiele lat w grupie Illusion gitarzysty i wokalisty Tomasza „Lipy” Lipnickiego. Panowie zapraszali do odsłuchu i do wiwatu. Widzowie mimo później pory spontanicznie szli do tańca.
Bo niczego tak bardzo w tym roku nie brakuje jak jarmarkowych potańcówek!
Trudno usiedzieć
- Już przy pierwszym utworze pojawiały się tańczące pary. Ja się bardzo cieszę, że ludzie tańczą, że możemy wracać do normalności. Z powodu koronawirusa nie ma potańcówek, ale na koncertach były tańczące zakochane pary, małżeństwa. Nasze utwory są zaaranżowane do tańca. Możemy je oczywiście też grać koncertowo – mówi Ewa Grochowska, kierownik artystyczny Orkiestry Jarmarku Jagiellońskiego. Orkiestry świetnie znanej, bo od lat, jako gospodarz, otwierała jarmarkowe potańcówki, na które przychodziły tłumy. W tym roku siedemnastu muzyków orkiestry grającej tradycyjne melodie z naszego regionu, otwierało piątkowe i sobotnie koncerty na dziedzińcu zamkowym.
I choć dziedziniec był zastawiony krzesłami, tancerze spontanicznie wirowali pod donżonem i w przejściach między rzędami.
- Każdy występ jest fizycznie męczący, a taki pełen skupienia nawet jest bardziej wyczerpujący niż potańcówka. To wiedzą chyba wszyscy muzycy, nie tylko ci grający muzykę ludową, że publiczność oddaje energię. Nam przybywa sił do grania, gdy patrzymy na tańczących ludzi. Choć to cudowne widzieć ze sceny zasłuchanych, skupionych ludzi przeżywających czyjąś twórczość – dodaje Grochowska, która uważa, że dobrze, że Jarmark Jagielloński, choć w skromniejszej formie, ale się odbywa.
Tradycja i wirusy
- Nawet gdyby miało być jedno stoisko i jeden koncert, to warto. Jest coś tak ważnego jak tradycja. Jarmark Jagielloński jest bardzo rozpoznawalny w całej Polsce. Dużo podróżuję i wiem, że ludzie w różnych regionach świetnie go znają. W tym roku jest jak jest, ale fajnie, że udało się aż tyle.
Ewa Grochowska, która oprócz orkiestry jest członkinią zespołów Tęgie Chłopy, Z lasu czy kapeli Braci Dziobaków z Woli Destymflandzkiej, podkreśla, że organizatorzy bardzo zadbali o bezpieczeństwo sanitarne artystów i uczestników jarmarku. Nawet mikrofony są dezynfekowane.
Widzowie też podlegają restrykcjom, uczestnictwo w większości wydarzeń wymagało rejestracji, mierzenia temperatury, utrzymywania dystansu. Można było zobaczyć osoby pracujące przy organizacji jarmarku, jak między wydarzeniami dezynfekowały krzesła na widowni w patio przy ul. Grodzkiej.