Columbia/Sony Music
Ale jest tu jeszcze imię i nazwisko Bob Dylan. A to znak, że trzeba się przygotować na jakiś podstęp.
I rzeczywiście, o miłości – rozumianej jako uczucie, jakim darzy się drugiego człowieka – jest na najnowszym longplayu 68-letniego artysty niewiele. Właściwie tylko w otwierającym płytę utworze „Beyond Here Lies Nothin’” Dylan śpiewa o niej wprost. Ale wiąże ją z koleżeństwem, a oba zjawiska ukazuje jako te, które łagodzą przemijanie i śmiertelność ludzką.
Natomiast o różnych prywatnych związkach międzyludzkich, niekoniecznie opartych na najpiękniejszym uczuciu, jest na „Together Through Life” całkiem sporo. Bohaterkę piosenki „Jolene” otaczają lubieżni zalotnicy. Podmiot liryczny numeru „My Wife’s Home Town” jest pantoflarzem, który w chwili irytacji urąga: „Chcę powiedzieć, że rodzinnym miastem mojej żony jest piekło”.
Sam Dylan wydaje się być bardziej przejęty swoją ojczyzną niż jakąś osobą. Co rusz komentuje sytuację społeczno-polityczną w USA. Najciekawiej czyni to w zamykającym album utworze „It’s All Good”. Jego wersy złożone są wyliczanki rozmaitych trudności dotykających jego państwo i tytułowej, ironicznej konkluzji.
A zatem 33 płyta długogrająca amerykańskiego barda przynosi poważne treści literackie, ale niekiedy ujęte z poczuciem humoru. Jeśliby zaś skoncentrować się na samej warstwie muzycznej, to trzeba by ocenić longplay jako wyjątkowo wyluzowany. Dylan i jego kompani grają kołyszące bluesopodobne numery jakby dla własnej przyjemności, niespecjalnie przejmując się detalami.