Filmowy tort z wykwintnej cukierni. Pięknie podany, słodki, poprawiający humor. Pamiętacie tort, który jedliście w zeszłym roku? Film też tak przemknie. Ale przez 97 minut elegancko bawi. I o to chodzi!
Główni bohaterowie to Marie i Claude Verneuil. Mają dom na prawach małego zamku, posiadłość jak z prospektu o urokach Francji. Brak kłopotów finansowych. Mają też cztery piękne córki. Trzy już założyły rodziny. Zięciowie są mili, kochający a córki szczęśliwe w związkach ale ku rozpaczy konserwatywnych rodziców jeden to Żyd, drugi Arab a trzeci Chińczyk. Każda kolejna rodzinna uroczystość to okazja do rasistowskich dyskusji i docinków. Bo iskrzy na linii pokoleń rodzice-dzieci oraz między szwagrami. Oczywiście wszystko w wysmakowanej scenerii pięknych wnętrz, wśród żurnalowych pań i ich przystojniaków.
Akcja nabiera tempa gdy czwarta, najmłodsza z sióstr przyjmuje oświadczyny swojego chłopaka.
Tyle streszczenia, bo choć suspens w komediach romantycznych nie jest wymagany - zwroty akcji są mile widziane. Nawet gdy widz wie, że szczęśliwe zakończenie ma zagwarantowane.
Reżyser, Philippe de Chauveron przyznaje w wywiadach, że postać Marie ma wiele z jego własnej matki. A sam pomysł na film powstał gdy któregoś dnia usłyszał informację, że 20 proc. francuskich małżeństw to związki mieszane - łączące ludzi różnych wyznań i pochodzenia. Tymczasem w innych krajach Europy jest takich par 3 proc. Uznał to za inspirujące i dotyczące wielu osób.
Jego film jest tak chętnie oglądany we Francji (12 milionów widzów) jeszcze z innego powodu - reżyser w roli państwa Verneuil obsadził Christiana Claviera i Chantal Lauby, parę jednych z najbardziej rozpoznawalnych aktorów komediowych Francji.
Kto nie musi iść do kina by zobaczyć film życia, który wstrząśnie nim do głębi a chce spędzić rozrywkowo czas, powinien się wybrać na "Za jakie grzechy, dobry Boże”. Określenie "ładny film” pasuje do niego idealnie.