Jeśli nie jesteś młody, przystojny i nie jesteś milionerem - Allen daje ci nadzieję. Wszystkim innym daje dużo Colina Firtha w bajkowej opowieści, czarodziejsko poprawiającej humor na progu jesieni.
Podobno Woody Allen co drugi film robi dobry. Fakt, po brawurowej bohaterce "Blue Jasmine”, Sophie (Emma Stone) wypada blado. Także partnerujący jej Colin Firth w roli mistrza czarnej magii i iluzjonisty nie popełnił oscarowej kreacji, choć jest obsadzony idealnie.
Reżyser i scenarzysta w jednej osobie wysyła Firtha na piękne południe Francji by pomógł przyjacielowi zdemaskować młodą damę podająca się za medium. Medium organizuje u arystokratów seanse spirytystyczne, komunikuje ich z drogimi zmarłymi, czyta w myślach zebranych i prowadzi luksusowe życie. Przy okazji rozkochuje w sobie milionerów.
Kto lubi filmy Allena bez kłopotu wymieni kilka tytułów gdzie magowie, wróżki, chińscy doktorzy i wróżbici w mniej lub bardziej nadprzyrodzony sposób mieszali w życiu jego bohaterów. Teraz mamy do czynienia z pragmatycznym mężczyzną żyjącym z iluzji i atrakcyjną panienkę, która również z tej iluzji żyje. Allen by nie był sobą żeby nam przy okazji nie zaproponował kilku obrazoburczych tyrad, dużej porcji sarkazmu, ironii i życiowej filozofii.
Męsko-damskie, oczywiście magiczne, przygody opowiada używając magicznych plenerów i magicznej epoki. Filmowa bajka zabiera nas w 1926 rok, czas idealny dla kostiumografa, charakteryzatora, scenografa i autora muzyki. Lekkość historii, jej sploty i zwroty dają w efekcie wypoczynkowe i lekkie kino. Magia działa.
Nie chcę zbyt wiele pisać o fabule, by nie odbierać przyjemności oglądania, generalnie im mniej się wie o "Magii w blasku księżyca” idąc do kina, tym lepiej.
Kto nie przepada za filmami najbardziej europejskiego Amerykanina, będzie narzekał, że film się wolno rozkręca i jest jak wydmuszka. Fakt, na początku trzeba przetrwać sceny wprowadzające bohaterów czyli kolejne osoby się witają i "zawiązują akcję”. Ale wszystko wynagradza akcja gdy się już zawiąże oraz dowcipne dialogi i monologi. A sztywny, pyszałkowaty pesymista jakim jest Stanley/Firth jest piękną allenowską figurą.
No i w Lublinie najnowszy film Woody Allen będzie pewnie oglądany w sposób szczególny. Wszak widzieliśmy tu nie jednego sztukmistrza i iluzjonistę…może żaden nie "znikał słonia” ale ektoplazmę od jogurtu potrafimy odróżnić!