Największy na świecie wirtuoz skrzypiec przełomu XX i XXI wieku, kojarzony przede wszystkim z muzyką klasyczną, zagra z combem wybitnego gitarzysty jazzowego utwory jednego z najbardziej kreatywnych rockmanów wszech czasów
Tym razem jest inaczej. Największy na świecie klasyczny wirtuoz skrzypiec jest rzeczywiście wielki. To Nigel Kennedy. Wybitny gitarzysta jazzowy jest naprawdę wybitny. To Jarosław Śmietana. Jeden z najbardziej kreatywnych rockmanów był bez cienia wątpliwości jednym z najbardziej twórczych muzyków rockowych. To Jimi Hendrix.
Dźwięki tych trzech gigantów splotą się w Filharmonii im. Henryka Wieniawskiego w programie zatytułowanym "Jimi Lives”. Zostanie on zaprezentowany dwukrotnie - w piątek i w sobotę.
Początkowo miał być jeden, sobotni koncert. Ale kiedy w styczniu w miasto poszła wieść o planowanym na marzec występie Kennedy'ego, organizatorzy zostali zasypani tyloma prośbami o rezerwację miejsc, że postanowili zawalczyć u menedżerki o drugi koncert. I choć prawdopodobieństwo sukcesu było minimalne, udało się. Artysta zrezygnował dla lublinian z jednego z niewielu wolnych dni w marcu i zagra także w piątek.
"Jimi Lives” to kolejne - po klasycznych interpretacjach na albumie "The Kennedy Experience” - podejście brytyjskiego skrzypka do muzyki Jimiego Hendriksa. Nieżyjący już amerykański piosenkopisarz, wokalista i gitarzysta jest od dawna jednym z jego mistrzów. Może nawet największym idolem, jeśli porównać podejście obu artystów do muzyki i ich sposób zachowania.
Jeden i drugi to wirtuozi swoich instrumentów, znacznie przewyższający umiejętnościami technicznymi sobie współczesnych. Obaj to eksperymentatorzy brzmieniowi, ciągle poszukujący niebanalnych barw. I Anglik, i Amerykanin, to innowacyjni kompozytorzy, przełamujący bariery formalne. I biały, i czarny to miłośnicy różnych gatunków, znajdujący w nich inspirację.
I hipisowski Hendrix, i punkowy Kennedy to ludzie o dużym temperamencie i skłonnościach do rozmaitych wyskoków, szokujących poczciwych obywateli. Jimi grywał na gitarze językiem i podpalał ją na koncertach. Słynął też z otaczania się tabunami grouppies.
Nigel lubi pomalować sobie policzki barwami ulubionego klubu piłkarskiego, nie ma oporów przed popijaniem piwa z puszki na filharmonicznej scenie i nie stroni od demolki pokoi hotelowych.
Dlaczego ten eklektyczny artysta i odjechany koleś nie zaprosił do współpracy szalonego yassmana Tymona Tymańskiego z jedną z jego grup, tylko dużo spokojniejszego jazzmana Jarosława Śmietanę z jego combem?
Bo Kennedy od paru lat mieszka w Krakowie, uwielbia tamtejszych jazzmanów i jamuje z nimi w klubach. Szczególnie zaś ceni wszechstronnego gitarzystę, którego imię i nazwisko wymawia mniej więcej tak: Yah-rek Smee-yet-nah.
Piątkowy koncert zacznie się o godz. 20, sobotni o godz. 19. Bilety kosztują 150 zł i 130 zł. Adres: ul. Skłodowskiej 5.