Drugi tom dzienników Agnieszki Osieckiej obejmuje tylko jeden, 1951 rok. Autorka ma 15 lat i w tym tomie zadziwiająco miesza się dziecinada z pączkującą dorosłością.
Nie ma oporów przed wstąpieniem do ZMP i zostaje aktywną działaczką z tendencją do pouczania i agitowania. Z jednej strony jest wciąż panienką z tzw. dobrego domu uczącą się języków obcych i czytającą dobrą literaturę, z drugiej staje się "zetempówką” oczarowaną idolami politycznymi lat pięćdziesiątych.
W dzienniku pisze o zebraniach kolektywu. Wśród lektur, jakie wymienia jest nie tylko Boy czy Słonimski lecz także np. "Jak USA przygotowują agresję przeciw ludom Azji”, czy "dzieła” Wandy Wasilewskiej, wśród "złotych myśli”, które znalazły się w jej diariuszu są cytaty Sokratesa, ale też Gorkiego.
Pisze o sobie, koleżankach, chłopakach. Wprawdzie miała kiedyś zauważyć, że Dzienniki są "nieszczere” i że "pisała je pod kogoś”, jednak z pewnością nie do końca to jest prawdą.
Analizuje siebie i swoje postępowanie.
"Nie mam prawa po tym, co sama zrobiłam Staszkowi do jakiejkolwiek do Niego pretensji, ani żalu. Nie mogę mieć żalu, gdy boli mnie jakiś drobiazg, bo ja wyrządziłam mu krzywdę. To mnie tylko bardzo upokarza i boli aż do jakichś wściekłych i od wnętrza płynących łez, a jednocześnie nie chcę, by przestał być taki, bo wiem że byłby niesprawiedliwie dobry, a dla mnie nie warto być dobrym…”.
Takie dość egzaltowane, ale jak na piętnastolatkę zadziwiające spojrzenie na siebie. Nie można się jednak spodziewać, że w tym tomie znajdziemy piękne frazy, jakimi później Osiecka nas zachwycała, że jest to lektura pasjonująca. Jednak to jest na pewno ważny obraz tamtych lat, tamtej Warszawy, sposobu myślenia młodych ludzi, życia powojennej stolicy w stalinowskich czasach.