Przyznaj się! Chciałeś kiedyś zabić czepialskiego szefa, marudną teściową albo zatruwającego ci życie sąsiada? Miałeś? Nie wierzę, że nie. Podobne myśli nachodzą podobno wszystkich ludzi. Oczywiście z różnym nasileniem.
Pamiętam, że w podstawówce stawałyśmy z Moją Najlepszą Koleżanką pod jedną z sal trzymając kciuki za to, żeby nauczycielka rozchorowała się i nie było znienawidzonego przez nas ZPT (kto nie wie lub nie pamięta śpieszę donieść, że chodziło o zajęcia plastyczno-techniczne).
Nie lepiej było też po osiągnięciu pełnoletności. W jednej z mych pierwszych prac czekałam z nadzieją na chorobę lub przynajmniej urlop jednej z szefowych. Moja Najlepsza Koleżanka posunęła się wtedy o krok dalej: wymyśliła, że napisze kryminał, w którym znienawidzona szefowa pada ofiarą brutalnego morderstwa, a winnym okazuje się szef, który trafia za ten podły czyn do więzienia, a koledzy z celi znęcają się nad nim w niewybredny sposób.
Książka miała powstać w celu przywrócenia spokoju ducha Mojej Najlepszej Koleżanki i odreagowania stresu związanego z pracą. Ostatecznie kryminał jednak nie powstał. Moja Najlepsza Koleżanka poszła na łatwiznę i po prostu zmieniła pracę. A szkoda, bo może i ona napisałaby książkę równie ciekawą co „Legenda Barneya Thomsona”.
Poznajemy w niej znudzonego swoją pracą i mającą dosyć kolegów fryzjera męskiego. Facet także myśli o tym, że mógłby zabić. Jego życzenie spełnia się w dosyć zaskakujący sposób. To jednak dopiero początek zmian…