To może być pomysł na wyrafinowaną wakacyjną podróż. Albo wyprawę życia. Traktując książkę Brytyjczyka jak przewodnik mamy przed sobą trasę od Berdyczowa przez Odessę, Paryż, Wiedeń, Amsterdam, przez Londyn, po najważniejsze w tej historii Tokio.
Traktowanie tej dość solidnej (prawie 400 stron) publikacji jak przewodnika jest o tyle słuszne, że bajecznie bogaci przodkowie autora nie zajmowali się tylko pomnażaniem majątku ale interesowali się sztuką. Dlatego obok historii przodków czytelnik dostaje sporą dawkę wiedzy z zakresu historii sztuki. I to takiej wiedzy, w którą w pierwszym odruchu się wątpi.
No, bo jak traktować informację, że postać mężczyzny w czarnym u braniu i cylindrze na bardzo znanym obrazie Renoira "Śniadanie wioślarzy” to Charles Ephrussi, kolekcjoner i krytyk sztuki. Przodek autora i osoba bardzo ważna w całej historii, bo to on kupił i zgromadził kolekcję netsuke, japońskich figurek.
Albo opowieść o tym, jak w czasie pracy nad książką Waal popędził do Musee d'Orsay gdzie wisi obraz pojedynczego szparaga Eduoarda Maneta. Bardziej znany jest "Pęczek szparagów” Maneta z 1880 roku. Obraz ów kupił Charles od malarza i ponieważ zapłacił więcej niż chciał artysta, jakiś czas potem dostał płótno sygnowane literą "M” z liścikiem "Pęczek był niekompletny”. I jest to obraz z Musee d'Orsay… I to tylko dwa przykłady a jak wspominałam książka gruba.
Dlatego dobrze przy lekturze albo być w jednej z sal Musee d'Orsay albo przynajmniej mieć Google. O erudycji i wiedzy nawet nie wspominam…
Na rynku księgarskim opisy historii rodzin, rodów i przodków leżą stosami i są na fali mody na czytanie literatury faktu. Teoretycznie "Zając o bursztynowych oczach” jest takim typem lektury. Teoretycznie.
Gdyby wyrwać z twardej okładki początek, czyli rozrysowane drzewo genealogiczne (od urodzonego w 1793 roku w Berdyczowie Karola Joachima Eprussi do Anny Waal z Londynu urodzonej w 2002 roku – córki autora) czytelnik dostaje najprawdziwszą powieść która gna go przez pasjonującą historię nowoczesnej Europy.
Historię skupioną w rodzinie. Zwłaszcza, że jeśli "Zająca” weźmie ktoś wychowany na przykład na W.G. Sebaldzie, który dokumentuje narrację pocztówkami, biletami czy rachunkami z hotelu i kartkami z notesu – będzie wręcz zawiedziony. Dlaczego tak mało tu biletów, rachunków i fiszek…
No i to chyba niemożliwe, żeby dzieci autora-narratora bawiły się swobodnie XVIII wiecznymi japońskimi figurkami jak klockami Lego! To już musi być literacka fikcja! Co ucieszy osoby stroniące od literatury faktu.
No i jeszcze na koniec, o pewnej lekturze narratora. W pewnym momencie przywołuje on książkę "Herzog” Bellowa i scenę, w której bohater spędza noc na wysypywaniu pieniędzy, które jako zakładki tkwią między kartkami tomów w domowej bibliotece. Tymczasem taka scena jest na początku inne powieści Bellowa – "Henderson król deszczu”. Hmmmmm. Bellow się powtarzał czy to łypnięcie bursztynowego oka zająca? Taki schodek sprawdzający czujność czytelnika… Ciekawe…
(agdy)