Po przeczytaniu połowy książki odłożyłam ją na półkę i przez wiele dni zastanawiałam się, czy chcę ją czytać dalej. Bo niby dlaczego miałabym to zrobić? Jakoś mnie ta historia od samego początku nie porwała, a potem zwyczajnie zaczęła nudzić.
Na skrzydełku okładki wyczytałam jednak, że polecają mi ją panie: autorka Magdalena Zimniak i Karolina Wilczyńska, ambasadorka kampanii społecznej promującej czytelnictwo „Książka jest kobietą”. No skoro polecają… W internecie znalazłam też taką recenzyjkę: „Przepiękna i wzruszająca opowieść o skrywanych tęsknotach i niespodziankach, które oferuje nam los”. Doczytałam więc do końca i przyznaję szczerze: nic mnie nie wzruszyło, nie zaskoczyło, nie przyprawiło o szybsze bicie serce.
„Angielskie lato” przypomina mi pozycje wydawnictwa Harlequin. W tym ostatnim nie ma oczywiście nic złego. Sama jako nastolatka kilka takich tomików w akcie desperacji podczas przedłużającego się pobytu w szpitalu połknęłam. Dwie pierwsze podobały mi się bardzo, ale kolejne już tylko nudziły. Jeśli ktoś ma jednak ochotę, czas i potrzebę na zapoznanie się z losami bogatych lecz rozpuszczonych do granic możliwości panien-dziedziczek lub biedaczek, które otrzymują niespodziewanie ogromny majątek i spotykają na swej drodze wymarzonego rycerza na białym koniu powinien je czytać od świtu do nocy. Ja takiej potrzeby nie czuję. Być może właśnie dlatego nie zainteresowała mnie też historia Polki, która toczy ustabilizowane życie w Anglii u boku bajecznie bogatego i dobrego niby okład z rumianku męża. W pewnej chwili odkrywa jednak, że w jej życiu czegoś brakuje i rozpoczyna dialog wewnętrzny analizując stany swojej niezbyt skomplikowanej duszy. Dla mnie nuda. Zakładam jednak, że miłośnikom romansów z tzw. niższej półki książka spodobać się może. Ale z góry zaznaczam: „Wichrowe wzgórza” to to nie są.