W pierwszym dniu sprzedaży, w zeszły wtorek, poszło jak woda 1,5 mln egzemplarzy z pięciomilionowego nakładu i już szykowany jest dodruk. Zanosi się, że będzie to najbardziej czytana za życia autora książka na świecie.
Tym razem Brown zajmuje się nie Kościołem, a masonami, co niejako z góry zapewnia sukces, zważywszy wielkie zainteresowanie i skrajne emocje, jakie wywołuje ten ruch na świecie. Nie brakuje przekonania, iż w ogóle światem „rządzi”.
Bohaterem jest, jak zwykle, Robert Langdon, profesor zajmujący się kodami i szyframi kulturowymi oraz tym, jak porządkują one rzeczywistość na przestrzeni wieków. Tym razem musi się zmierzyć z ciemną stroną mocy masońskiej.
Porywa ona nauczyciela i mentora Langdona, profesora Petera Solomona, najwybitniejszego masona w Ameryce. Odrąbuje mu rękę, umieszcza na niej stosowne tatuaże-kody i podrzuca na... Kapitol. Langdon ma 12 godzin, aby uratować swego przyjaciela, ale musi pokonać wspomnianą „moc” skoncentrowaną na kolejnych poziomach słynnej piramidy masońskiej, którą Langdon uważał dotąd za rodzaj legendy, a nie byt realny.
Nawiasem mówiąc zwolennicy teorii spisku masońskiego dostrzegają tę budowlę na najbardziej popularnym banknocie świata, amerykańskiej jednodolarówce. Zdobycie piramidy masońskiej wiąże się nie tylko z uwolnieniem Solomona, ale także poznaniem największych tajemnic ludzkości. Jest tym żywo zainteresowana z kolei CIA z jej diaboliczną panią dyrektor Inoue Sato.
Wyścig trwa i wciąga czytelnika po same uszy i tak już pozostaje dopóki nie odwróci ostatniej strony książki. Finał jest naturalnie zaskakujący.
Poza samą fascynującą fabułą, Brown, daje w „Zaginionym symbolu” przekaz swojej wizji masonerii. Jest ona tradycyjnie mroczna. Posługując się analogią do... Coca-Coli. Jest wszędzie, każdy ją zna, wie że działa, ale nigdy nie dotrze do sekretu jej receptury. W imperium Coca-Coli zna ją tylko ścisłe kierownictwo, a dopuszczenie do tej wiedzy jest wyrazem ekstremalnego zaufania, które trzeba zdobywać poprzez lata kariery w koncernie, wystawianej na liczne próby lojalności.
Nawiasem mówiąc twórca receptury napoju w 1885 roku, dr John Pemberton z Atlanty, też ponoć był masonem. Podobnie, jak jego księgowy Frank Mason Robinson, który wymyślił jego nazwę i logo ze słynnym liternictwem.
„Zaginiony symbol” rzuciło na rynek wydawnictwo Knopf Doubleday. Jego rzecznik Sony Mehta mówi, że w najśmielszych snach nie przewidywali takiego zainteresowania. – Uczestniczymy w wyjątkowym wydarzeniu jeżeli idzie o historię słowa drukowanego. Żaden autor nie doświadczył takiego zainteresowania swym dziełem – powiedział.
Można by w zasadzie dodać tylko: „Amen”. O ile w masońskim kontekście tematyki jest to stosowne.
„Zaginiony symbol” trafi do Polski w styczniu 2010 roku i bez wątpienia pobije wszelkie rekordy czytelnicze. Masoni mieszkają bowiem w polskiej wyobraźni „od zawsze”. Choć rzadko są widzialni, wiadomo przecież, że „są”. Dlatego „dowody” na ich istnienie pozostają bezcenne.
Trochę inaczej niż z Coca-Colą.