O problemach tych ludzi, którzy zostali przesiedleni na tzw. Ziemie Odzyskane właściwie mówi się głośno (i pisze) od niedawna. Pora najwyższa. Bo kto za chwilę będzie pamiętał, jak wyglądała ta wędrówka ludów do kraju obcego, strasznego z którym nie czuli żadnej więzi? Film "Sami swoi nie oddaje nawet w promilu obrazu tamtych czasów. Podaje go zresztą w sosie komediowym, choć świetnym, ale najczęściej dalekim od rzeczywistości.
Oto dostajemy do rąk książeczkę - niedużą, z relacjami krótkimi, zwięzłymi, ale często jakże poruszającymi. Ludzie, którzy najczęściej nie z własnej woli opuścili rodzinne domy - także, a nawet przeważnie te kryte strzechą, porzucali gospodarstwa, dobytek całego życia, raptem po wielotygodniowej tułaczce znajdowali się w krainie zamożnej, pustej, obcej.
Znajdowali domy wyposażone, urządzenia z których nie umieli korzystać, miasta wyludnione i wszechobecny strach. Przed kim? Nie przed Niemcami, bo ci nieliczni, którzy zostali, zdejmowali czapki i kłaniali się Polakom. Najgorszymi wrogami byli rodacy - szabrownicy, zwyczajni bandyci oraz przedstawiciele Armii Czerwonej, którzy wciąż tu byli. Kradzieże, gwałty, wandalizm były powszechne.
Przez jedno z miasteczek przejeżdża wozem mężczyzna z dwoma kobietami. Podjeżdża ciężarówka, porywają kobiety i uchodzą. Z otwartych na oścież mieszkań wyrzucane są na bruk kryształy - bo to zabawne, a na jeszcze estetycznie zasłane łóżka w poniemieckich sypialniach robi się kupę. Nikt z nikim nie chce się poznać, zaprzyjaźnić, każdy jest dla siebie wrogiem. Wrogie jest też miasto i ziemia, które powinny być już własne.
Nikt nie czuł się u siebie i ten brak poczucia tożsamości z "nową ojczyzną” utrzymywał się przez długie lata, a nawet dwa pokolenia.
Warto sięgać po takie książki, po tę książkę. To kawał naszej historii, którą zbyt późno odkrywamy.