Do odkrywania przeszłości nie raz wystarczy znak, który obudzi zdziwienie, stawia pytania, motywuje do poszukiwań i zaspokojenia ciekawości. Historia wciąż ma swoje tajemnice i swoich odkrywców. Na szczęście.
Ta tabliczka była początkiem pytań, na jakie szukała odpowiedzi i początkiem odkrywania tajemnicy ośrodka w - nomen omen Płakowicach miejscu, które przez sześć lat było domem ponad tysiąca dzieci przysłanych w 1953 roku do Polski z Korei.
Jolanta Krysowata przeprowadza dziennikarskie śledztwo. Niełatwe, bo jak znaleźć po tylu latach świadków tego tajemniczego pobytu dzieci tutaj i niemal raptownego odesłania ich do Korei. Tym bardziej, że tym dziwnym ośrodkiem pod Wrocławiem nikt się nie chwalił ani wtedy, ani później.
W wszystko zaczęło się od pytania - kim była Kim Ki Dok i dlaczego zmarła. Historia trzynastoletniej dziewczynki doprowadziła do odkrycia historii ośrodka, w którym zamieszkało 1270 koreańskich dzieci pod opieką koreańskich i polskich nauczycieli. Tam dzieciaki, które przyjechały z innego świata, z innego reżimu, po wojennej traumie znajdowały serce, czułą opiekę, zrozumienie i swobodę taką, na jaką pozwalali koreańscy "strażnicy”.
Wśród opiekujących się dziećmi był nie żyjący już doktor Partyka, były akowiec, transfuzjolog, także poeta. To on zaopiekował się śmiertelnie chorą dziewczynką. Między nimi nawiązała się niezwykła relacja.
Jak było w ośrodku? Dlaczego raptem zniknął i praktycznie do dziś o nim się nie mówiło?
To poruszająca, wielowątkowa historia, dokument odkrywający prawdziwe tajemnice, ale też część fabularyzowana, która może nie wszystkim się podoba. To plon bardzo trudnego, dziennikarskiego śledztwa, które zaowocowało książką świetną. Jolanta Krysowata znalazła się wśród dziesięciu autorów nominowanych do nagrody Ryszarda Kapuścińskiego.