Wyd. Prószyński i S-ka
W "Ręku mistrza” jest wszystko co składa się na markę Kinga: celne obserwacje obyczajowe, koszmar wkradający się do życia przeciętnego człowieka i sprawność warsztatowa, o której może jedynie pomarzyć większość współczesnych autorów.
Edgar Freemantle przylatuje na Florydę żeby dojść do siebie po wypadku samochodowym w którym straci rękę. Wynajmuje dom na odludnej wyspie. I poświęca się nowej pasji: malowaniu. Oczywiście obrazy i jak i same miejsce w którym zamieszkał rehabilitant mają swoją mroczną tajemnicę.
Jak zwykle King nie zaczyna od pomysłu powalającego na kolana oryginalnością. Ma to zresztą związek, jak sądzę, z jego filozofią pisania wyłożoną w "Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika”.
Amerykanin stawia za to na wykonanie. King świetnie dawkuje napięcie, skupia się na detalach i drobnostkach, które wgryzają się w mózg i wywołują dreszcze niepokoju. Właściwie King nie musi straszyć siłami nadprzyrodzonymi.
Wystarczy opis tego co dzieje się z Edgarem Freemantle po wypadku. Wygląda na to, że każdego z nas dzieli włos od prawdziwego koszmaru.
Czuć w tej powieści rękę mistrza. Można ją ustawić tylko półkę niżej od takich dzieł Kinga jak "Misery” czy "Lśnienie”.