Nad tą książką Teresa Torańska pracowała niemal od samego dnia katastrofy smoleńskiej do swojej śmierci. Przeprowadziła setki rozmów, zapisała dziesiątki stron. "Smoleńsk” był zakrojony na potężne, reporterskie dzieło, które w historycznej, ale też bardzo osobistej perspektywie miało pokazywać rozmiar i wymiar smoleńskiej katastrofy.
Torańska nie pyta, ale rozmawia. Świetnie zorientowana w szczegółach i niuansach związanych ze Smoleńskiem wchodzi nierzadko w polemikę, nie boi się zdecydowanie artykułować swoje zdanie. Ale, co ważne, to wciąż merytoryczna rozmowa, w której strony wzajemnie się szanują. Nawet, jeśli różni je spojrzenie na meritum i nawet wtedy, gdy mają inną wiedzę lub pamiętają inaczej.
Dziennikarka zadaje często te same pytania. To celowy zabieg, który pozwala odtworzyć niemal co do minuty lot do Smoleńska i sam moment katastrofy. Tu odwołuję się do znakomitej rozmowy z ambasadorem Jerzym Bahrem, który na polską delegację czekał na wojskowym lotnisku. Torańska rozmowa też m.in. z Jolantą Szczypińską, Ewa Komorowską, Ewą Kopacz, Pawłem Kowalem, Tomaszem Arabskim, Michałem Kamińskim, Adamem Hofmanem, Radosławem Sikorskim. I nie ma znaczenia, czy mówią ludzie władzy, czy opozycji. Czy w języku bliskich ofiar pojawia się słowo "katastrofa”, czy "zamach”. To naprawdę nie ma w tej książce znaczenia.
Ważne są natomiast emocje; silne, ekstremalne, nie do udźwignięcia. I próba zmierzenia z niewyobrażalną tragedią; tak w wymiarze osobistym, rodzinnym, jak i państwowym. Jak z tej próby wyszliśmy jako ludzie, jako państwo, to już zupełnie inna historia. Ale i ją Torańska w jakiś sposób przewidziała, zapisała słowami swoich rozmówców. I zrobiła to tak, że jej "Smoleńsk” to dla mnie najlepsza, jak dotąd, opowieść o Smoleńsku.