Spotkania z Kulturą Żydowską "Shalom”: koncerty Yazzbot Mazut i Cukunft, muszla koncertowa Ogrodu Saskiego, Lublin, 11.08.10
Młodzi i starsi ludzie stojący ze swoimi rowerami koło ogrodzenia, rozbawione grupki znajomych siedzących na widowni frontem do siebie, pary mieszane i jednopłciowe z rozstawionymi przy krzesełkach butelkami z rozmaitymi napojami, rodziny usadowione w ostatnim rzędzie i bujające wózki z dziećmi oraz miłośnicy kontaktu z naturą wylegujący się na trawie wokół muszli – takie obrazki można zobaczyć w Ogrodzie Saskim zwykle podczas festynów i koncertów z muzyką popularną odbywających się po południu lub wczesnym wieczorem w weekendowe dni.
Tym razem na towarzysko-rodzinno-konsumpcyjno-rekreacyjny widok złożyła się liczna publiczność środowego dubletu koncertowego, którym po godz. 20 rozpoczął się festiwal Spotkania z Kulturą Żydowską "Shalom”. Nawet gdyby organizatorzy obiecywali rozrywkową muzykę klezmerską, taki udział odbiorców – w liczbie i postawach – byłby zaskakujący. W końcu nawet ona jest niszą. A przecież informowano, że wystąpią zespoły wykonujące jazzowo-rockowe fusion inspirowane żydowskimi tematami i rytmami. Czyli coś jeszcze bardziej offowego.
Wiadomość, że w muszli wystąpią formacje Cukunft i Yazzbot Mazut, przyciągnęła tu oczywiście stałych bywalców koncertów jazzowych i żydowskich. Dla nich środowe wydarzenie było świętem. Widać to było, kiedy zachwyceni kontemplowali improwizacje gitarzysty Andrzeja Szawary i saksofonistki Leny Romul z Yazzbot Mazut oraz klarnecistów Pawła Szamburskiego i Michała Górczyńskiego z Cukunft i kiedy tańczyli w rytm frejlachów nabijany przez Pawła Szpurę i doprawiany surfem przez gitarzystę Raphaela Rogińskiego z Cukunft.
Jednak chyba nie wszyscy, którzy przyszli do muszli, mieli świadomość, czego dokładnie będą słuchać. Niektórymi słuchaczami kierował pewnie głód jakiejkolwiek, byle niebanalnej, muzyki na żywo w wydaniu plenerowym, a może nawet zwykła chęć spędzenia czasu pod gołym niebem. Na przykład ze dwie grupy lekko rozgadanych odbiorców z ludźmi siedzącymi plecami lub bokiem do sceny nie odnalazły w tym, co rozbrzmiewało z głośników, materiału do zasłuchania lub potańczenia. Ale też najwyraźniej czuli się nieźle w tej muzycznej oprawie, a inni nie reagowali na nich jak na intruzów.
Ta luźna, niezobowiązująca i przyjazna atmosfera była bardzo budująca.