Najbardziej udaną częścią obchodów jubileuszu zaprzysiężenia unii polsko-litewskiej był wieczorny koncert na placu Po Farze.
W tym przypadku nie było już takiego żaru lejącego się z nieba jak podczas widowiska na placu Litewskim. Nie było też niespełnionego oczekiwania na prezydentów jak w kolorowym orszaku idącym na zamek.
Było tak jak miało być - wystąpili wszyscy zapowiadani artyści i w sumie dostarczyli publiczności sporo dobrej rozrywki. Przez prawie pięć godzin plac tętnił niezłą muzyką, wykonywaną przez artystów z Polski i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej.
Oczywiście, można by narzekać, że nie postarano się o żadną gwiazdę. Można by wybrzydzać na status ShockolaD (Ukraina), Hollóének Hungarica (Węgry), Aliny Orlovej (Litwa) oraz Jacka Kowalskiego i Monogramisty JK (Polska).
Ale właściwie po co, skoro publiczność była zadowolona i bawiła się doskonale. A taki chyba był cel tego przedsięwzięcia.
Tak jak efekt obrad sejmu lubelskiego z 1569 roku został zapisany na kartach historii jako jedno z najważniejszych wydarzeń politycznych, jakie zdarzyły się w Lublinie, tak finał rocznicowego megakoncertu z 2009 roku powinien przejść do historii jako jeden z najradośniejszych momentów muzycznych, jakie miały u nas miejsce.
Węgrzy z grupy Hollóének Hungarica zeszli ze sceny na bruk i grali otoczeni przez odbiorów. Część słuchaczy, rozochocona gestem artystów i nakręcona rytmiczną muzyką folkową, utworzyła wokół zespołu okrąg i przez ponad pół godziny wirowała spleciona.
Żadna wielka gwiazda nie odważyłaby się na to, co zrobili Węgrzy. Więc dobrze, że to oni zamykali unijny jubileusz, a nie jacyś celebryci przewrażliwieni na punkcie swojego bezpieczeństwa.