– Dlaczego? Bo jak widzę to wszystko, te dzieci to… Nie mogę mówić. Płakać mi się chce – mówi pani Justyna. Od kilku lat mieszka w Niemczech i właśnie wysyła wielki transport darów na granicę.
Kiedy z nią rozmawiamy w piątek rano, akurat z dzieckiem na ręku wraca z apteki. Załatwiała tam leki i podstawowy sprzęt medyczny. To będzie uzupełnienie zebranych już darów: żywności, koców, mleka dla niemowląt, karmy dla zwierząt…
– Bardzo dużo tego udało się zebrać. Ludzie nie tylko przynosili rzeczy, ale też wpłacali pieniądze na ich zakup – mówi pani Jolanta, matka Justyny. – W piątek do Lublina, do huba pomocowego przy ul. Krochmalnej mają z Niemiec przyjechać trzy furgonetki. W poniedziałek kolejne trzy plus ciężarówka – wylicza.
Pochodząca z Lublina Justyna Scheider i jej niemiecki mąż Beniamin akcję rozpoczęli w sobotę. Ogłosili, że zbierają rzeczy, aby wysłać je na granicę. Wiadomość szybko się rozchodziła i dołączały kolejne osoby – zarówno Polacy, jak i Niemcy. Z Kolonii czy Leverkusen. – To coś niesamowitego.
Pani Justyna zapytana o to, czemu podejmuje się takich zadań, odpowiada niemal płacząc. Dlaczego? Bo jak widzę to wszystko, te dzieci to… Nie mogę mówić. Płakać mi się chce. Bo trzeba coś robić. Trzeba to zatrzymać – mówi.
Nie wie dokładnie, ile rzeczy przyjedzie, bo cały czas dary są zbierane.