Lublin jest jednym z mniej zielonych polskich miast – wyliczył Instytut Rozwoju Miast i Regionów. Zauważalne jest też poszatkowanie obszarów zieleni. Nie wypadamy za to najgorzej pod względem dostępności terenów zielonych dla mieszkańców. Jednak nawet Ratusz przyznaje, choć między wierszami, że na jednego mieszkańca przypada o połowę mniej terenów zieleni niż powinno dla naszego zdrowia.
Zdziwionym od razu wyjaśnijmy, że osiedlowe trawniki przy blokach nie były uwzględniane przez autorów raportu.
– Do terenów zieleni zaklasyfikowano między innymi lasy, gęste zakrzewienia i bujne łąki. Nie były natomiast brane pod uwagę pola uprawne czy obszary z odsłoniętą glebą – informuje Obserwatorium Polityki Miejskiej działające w Instytucie Rozwoju Miast i Regionów.
Analiza
Badacze spojrzeli na miasta z góry, analizując ich zdjęcia satelitarne. W pierwszej kolejności przeliczyli procentowy udział terenów zieleni w ogólnej powierzchni miasta.
Lublin z wynikiem 36 proc. nie znalazł się w czołówce. Wśród 38 badanych miast zajął... 35. miejsce. Daleko mu nawet do średniej, która wynosi 50 proc.
A jak daleko do liderów?
– Najwyższym udziałem zieleni w powierzchni miasta odznaczają się:
- Koszalin (70 proc.)
- Zielona Góra (67,5 proc.)
- Kielce (66,8 proc.)
- Dąbrowa Górnicza (63,4 proc.)
- Bielsko-Biała (62,9 proc.)
– czytamy w raporcie. – Najniższe wartości występują natomiast w:
- Opolu (25,2 proc.)
- Kaliszu (28,1 proc.)
- Białymstoku (35,1 proc.)
- Lublinie (36 proc.)
- Gdańsku (40,1 proc.)
- Wrocławiu (40,9 proc.)
Instytut badał również to, jak rozdrobnione są obszary zielone w poszczególnych miastach.
– Najwyższym stopniem pofragmentowania charakteryzowały się miasta takie jak: Kalisz, Opole, Wrocław, Lublin, Łódź oraz Gorzów Wielkopolski – piszą autorzy opracowania. Najbardziej spójne tereny zieleni ma Gdynia, na dalszych miejscach jest Koszalin, Zielona Góra, Katowice, Elbląg oraz Dąbrowa Górnicza.
Struktura zieleni
Sami autorzy raportu zastrzegają, że do tego wskaźnika należy podchodzić ostrożnie. Swoją wysoką pozycję Gdynia zawdzięcza temu, że w jej środku jest duży kompleks leśny.
– Aby zbadać, czy miasto jest przyjazne do życia należałoby dokonać obliczeń jedynie dla terenów zurbanizowanych – tłumaczą badacze. – Jednocześnie nie należy być zbyt krytycznym wobec ośrodków z bardziej rozdrobnioną strukturą terenów zieleni.
– To wysokie pofragmentowanie jest pożądane z punktu widzenia polityki miejskiej zmierzającej do tego, żeby obszary miast charakteryzowały się zagospodarowaniem mieszanym, żeby poza zabudową były też obszary zielone, skwery i parki – mówi nam Wojciech Łachowski, analityk z Obserwatorium Polityki Miejskiej IRMiR. – Ale jednocześnie nie możemy też powiedzieć, że niskie pofragmentowanie jest złe. Ten wskaźnik sam w sobie nie jest tak jednoznacznie interpretowalny.
Badacze przyjrzeli się miejskiej zieleni pod jeszcze jednym kątem: jej dostępności dla mieszkańców.
Chodzi o to, ile osób może dotrzeć w ciągu pięciominutowego spaceru do obszaru zieleni mającego powierzchnię co najmniej hektara.
Dlaczego akurat pieszo i dlaczego w pięć minut?
– Chodzi o odległość, którą jest w stanie pokonać prawie każdy obywatel, także osoby starsze i niepełnosprawne – wyjaśnia Łachowski. Badacze przyjęli, że przeciętna osoba przejdzie w pięć minut ok. 500 m. – Taki dostęp umożliwia chociażby wyjście z psem lub spacer.
Rzeszów najlepszy
Jak liczono wskaźnik dostępności?
– W pierwszej kolejności przygotowaliśmy model połączeń komunikacyjnych dostępnych dla pieszych, tj. chodników, ścieżek, schodów oraz dróg samochodowych z wyłączeniem autostrad i dróg ekspresowych – piszą autorzy opracowania. W drugim kroku ustalili punkty, w których te drogi łączą się z „terenami zieleni wysokiej jakości większymi niż 1 ha”. – Wyznaczyliśmy strefy, do których możliwe było dojście z wspomnianych punktów w czasie 5 minut lub mniejszym. Na końcu zsumowaliśmy liczbę osób, która zamieszkiwała te obszary.
Okazało się, że około 39,5 proc. mieszkańców Lublina może dojść w ciągu pięciu minut do większego terenu zieleni. Na tle innych miast jest to wskaźnik daleki od najgorszych, chociaż wciąż poniżej średniej wynoszącej 50 proc.
– Najlepszą dostępnością odznacza się Rzeszów (77,9 proc.), Ruda Śląska (75,7 proc.), Olsztyn (72,6 proc.), Koszalin (70,3 proc.), Kraków (65,7 proc.) oraz Wałbrzych (65,4 proc.) – czytamy w raporcie. – Najmniej dostępne tereny zieleni występują natomiast w Opolu (3 proc.), Elblągu (14,5 proc.), Kaliszu (20,2 proc.), Białymstoku (23,9 proc.), Chorzowie (28,1 proc.) oraz w Tychach (33,9 proc.).
Parki, skwery, nasadzenia
Jak te badania komentuje samorząd Lublina?
– Wyniki jednoznacznie wskazują na lepszą dostępność terenów zieleni w miastach, które leżą w regionach o dużej lesistości – stwierdza Monika Głazik z biura prasowego Ratusza. – Miastami charakteryzującymi się wysokimi wartościami wskaźnika były więc przede wszystkim te, w których granicach znajdują się m.in. lasy miejskie lub parki krajobrazowe. Trudno więc Lublin porównywać np. do Gdyni, gdzie lasy parku krajobrazowego przylegają do miasta i często stanowią główną bazę wypoczynkowo-rekreacyjną mieszkańców.
Ratusz dalej ciągnie ten wątek i tłumaczy, że nasz region jest jednym z najmniej zalesionych w kraju, a sama Wyżyna Lubelska, na której położone jest miasto, ma „jeden z najniższych wskaźników lesistości w regionie”.
– W Lublinie znajduje się 1675 ha lasów (z czego tylko 40 ha należy do miasta), co stanowi 11 proc. powierzchni miasta – dodaje Głazik.
Władze miasta chwalą się też terenami zieleni, ale nie tylko takimi, jakie brali pod uwagę autorzy badania, którzy uwzględniali tylko obszary mające ponad 1 ha. Z kolei Ratusz chwali się również mniejszymi, nawet tak małymi, jak... kompozycje na środku rond, chociaż nie są one przeznaczone do spacerów i wypoczynku, ani nawet do tego się nie nadają.
– W ostatnich dziesięciu latach w Lublinie powstało łącznie 72 ha nowych i zrewitalizowanych terenów zieleni: parków, skwerów kieszonkowych, łąk kwietnych, zieleńców, nasadzeń w pasach drogowych i rondach – stwierdza Głazik.
Zieleń normatywna
Tymczasem Ratusz zapewnia, że miasto ma w planach rozwój terenów zielonych. Dowodem tych zamiarów ma być uchwalone w lipcu 2019 roku studium przestrzenne, które z grubsza określa przeznaczenie różnych części miasta.
– Studium zakłada wzrost wskaźnika zieleni normatywnej, takiej jak parki, skwery, zieleńce, zieleń działkowa, cmentarze, do wartości ok. 48 mkw. na mieszkańca. Stanowi to niemalże dwukrotny wzrost udziału zieleni przypadającej na jednego mieszkańca, znajdującej w bliskiej odległości od miejsca zamieszkania. Warto podkreślić, że według norm światowych powierzchnia terenów zielonych w mieście powinna wynosić przynajmniej 50 mkw. na mieszkańca. Wobec czego, zakładana polityka przestrzenna jest co najmniej zbieżna z ogólnoświatowymi trendami - dodaje Głazik.
Skoro powierzchnia terenów zielonych dopiero ma się podwoić i osiągnąć poziom zbliżony do zalecanych 50 mkw., to wniosek nasuwa się sam. Przeciętny mieszkaniec Lublina ma do dyspozycji tylko połowę zielonej powierzchni, którą powinien mieć dla własnego zdrowia.
Dużo do zrobienia
Co o badaniach Obserwatorium Polityki Miejskiej mówią ci, którzy na co dzień przyglądają się zagospodarowaniu miast i ich przyrodzie?
– Ważne jest, że użyto tych samych wskaźników w każdym mieście. Nie pokazują one pełnego spektrum zjawiska, jakim są tereny zieleni, ale pokazują jakąś tendencję. Wydaje mi się jednak, że opieranie badania na trzech wskaźnikach to jeszcze mało. Najbardziej można to uchwycić wiedzą ekspercką i znajomością miasta, a także wiedzą mieszkańców – tak wyniki badań komentuje Jan Kamiński z Katedry Kształtowania i Projektowania Krajobrazu w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.
– Dla przykładu w Lublinie ważnym wskaźnikiem byłaby obecność dużych drzew w centrum i to, czy one znikają i czy się pojawiają nowe. A doświadczamy w Lublinie tego, że znikają i trudno jest je z powrotem wprowadzić – mówi Kamiński. – Ważny jest też sposób powiązania terenów zieleni i to, czy można się między nimi wygodnie przemieszczać. Trzecią sprawą jest to, ile drzew i krzewów tracimy podczas przebudowy ulic, np. Al. Racławickich i Lipowej, czy wskutek wycinek pod nowe bloki.
Czy Lublin jest wystarczająco zielony? – Mamy jeszcze bardzo dużo do zrobienia – ocenia Jan Kamiński. – Można sadzić duże drzewa w centrum. Można zdejmować beton, jak to się stało na Krakowskim Przedmieściu, gdzie została zdjęta kostka i pojawiły się drzewa. Ważny jest również szacunek do zieleni już na samym początku inwestycji.
– Przede wszystkim trzeba zachowywać to, co już mamy – mówi Krzysztof Gorczyca, prezes Towarzystwa dla Natury i Człowieka. – Trudno byłoby nagle zlikwidować osiedle lub kwartał zabudowy, więc trzeba zachowywać zieleń, którą już mamy, większe obszary, większe zadrzewienia. To potwierdza także różne społeczne głosy, że zieleń nigdy nie była priorytetem. Na razie myślimy, że drogi powinny być wielkie, dwupasmowe i na estakadzie, a zapominamy o zieleni, która też buduje miasto.
Podstawą do badań Obserwatorium Polityki Miejskiej były dane z bazy PESEL (w zakresie liczby ludności) oraz Europejskiej Agencji Kosmicznej (w zakresie zdjęć satelitarnych)