W Lublinie ludzie wciąż mieszkają w budynkach zagrożonych katastrofą budowlaną. W Chełmie władze, nauczone doświadczeniem, zadbały
o mieszkańców
z użytkowania, ale nadal żyją w nich ludzie.
Przebywanie w takich lokalach, o czym informuje stosowna tabliczka „grozi śmiercią lub kalectwem”. W samym Lublinie adresy takich kamienic można mnożyć.
– Na dzisiaj potrzebujemy co najmniej 100 mieszkań, do których należałoby wykwaterować lokatorów zagrożonych budynków – mówi Ewa Lipińska, zastępca dyrektora Wydziału Spraw Społecznych Urzędu Miejskiego w Lublinie. – Niestety, nie dysponujemy wolnymi lokalami.
E. Lipińska zapewnia, że przeprowadzka tych akurat lokatorów to dla wydziału priorytet. Z pustego jednak i Salomon nie naleje. Urzędnicy na bieżąco współpracują z zarządcami zagrożonych budynków, tam najczęściej przeprowadzane są kontrole i doraźne zabezpieczenia. Starają się nie dopuścić do najgorszego, ale ryzyka nie są w stanie wykluczyć.
W dużo lepszej sytuacji jest Chełm. Ale tu w 1996 roku zawaliła się czterokondygnacyjna kamienica przy ul. Strażackiej. Wprawdzie nikomu wówczas nic się nie stało, ale oczy całej Polski zwróciły się na miasto. Być może dla kolejnych władz samorządowych był to powód do szczególnie uważnego przyjrzenia się zagrożonym budowlom. Obecny samorząd zbudował już ponad 200 mieszkań komunalnych, do których przeprowadzani są lokatorzy budynków o najgorszym stanie technicznym. Na 3,5 tys. lokali jest ich niewiele ponad 100.
– Nie ma w tej chwili w mieście domu, który byłby wyłączony z użytkowania właśnie z tego powodu. – mówi Krzysztof Chyła, miejski inspektor nadzoru budowlanego. – Dotyczy to zarówno budynków komunalnych jak i prywatnych.
Prywatny trzykondygnacyjny blok przy ul. Kopernika 22 zdobi tablica z napisem „Budynek zagrożony katastrofą budowlaną. Przebywanie w nim grozi...”. Ludzie mieszkają w nim, jak mieszkali. To z czasów katastrofy przy Strażackiej – mówią. – Ktoś powiesił i zapomniał zdjąć.