Nie masz pracy i pieniedzy? Nie martw się!
Rząd chciałby, żeby posiadacz kredytu - mimo utraty pracy - spłacał część swoich zobowiązań. Rządowa dopłata z Funduszu Pracy będzie miała charakter pożyczki - trzeba ją będzie zwrócić, ale dopiero po dwóch latach i to rozłożoną na 5 do 10 lat. Nie będzie oprocentowana, ani obłożona dodatkowymi opłatami.
Wsparcie miałoby trafić do rodzin, których kredyt hipoteczny nie przekracza 500 tys. zł. Pomoc ma trafić do wszystkich bezrobotnych, z wyjątkiem zwolnionych dyscyplinarnie.
- Każde odejście z pracy, nie z przyczyn dyscyplinarnych, które owocuje statusem bezrobotnego, powinno być traktowane jako takie, które uprawnia do wsparcia ze strony Funduszu Pracy - powiedział Boni.
Dopłaty do kredytów obowiązywałyby do końca przyszłego roku.
Najistotniejsze dla zainteresowanych pytanie brzmi: kiedy te pożyczki będzie można wziąć? Boni zapewnia, że "już niebawem”. Rząd obiecuje, że będą one uruchomione "jak najszybciej”. Musi tylko przekonać do nich swoich koalicjantów, co może okazać się zadaniem nieprostym.
Rządowy pomysł nie podoba się ani PSL-owskiej minister pracy i polityki społecznej Jolancie Fedak, ani jej partyjnemu koledze Januszowi Ciechocińskiemu. Oboje mają inne pomysły niż rząd na rozwiązanie tego problemu. Fedak uważa, że pomoc w spłacie zapewnić powinny bezrobotnym same banki.
Piechociński proponuje, by klient banku, który straci zdolność do obsługi zaciągniętego kredytu, mógł zawiesić swoją spłatę np. o rok. W tym czasie odsetki spłacałby za niego Krajowy Fundusz Mieszkaniowy. W umowie z KFM kredytobiorca zobowiązałby się do zwrotu odsetek (niezwaloryzowanych) np. w kilku rocznych ratach.