Epidemia spowodowała, że wzrosty cen mieszkań spowolniły – sugerują dane NBP. Ostatnie miesiące ubiegłego roku przyniosły nawet skromną korektę. Co ważne, mieszkania drożeją wolniej niż nasze pensje
Narodowy Bank Polski opublikował najnowsze dane na temat zmian cen mieszkań. W największych miastach przeciętna cena transakcyjna lokalu od dewelopera była o 7,5 proc. wyższa niż rok wcześniej. W przypadku mieszkań używanych wzrosty cen były skromniejsze. Za metr lokalu z drugiej ręki Polacy płacili pod koniec 2020 roku o 5,6 proc.więcej niż w czwartym kwartale 2019 roku.
Dane NBP sugerują, że mieszkania w największych miastach drożeją wolniej niż rosną pensje. Te w przedsiębiorstwach na bieżąco bada GUS. Dane za grudzień sugerują, że w ciągu roku wynagrodzenia Polaków wzrosły o 6,6 proc.
Z obliczeń HRE Investments wynika, że przeciętna cena transakcyjna nowego mieszkania w Lublinie wynosi (ostatni kwartał 2020r. - red.) 6849 zł za mkw. To oznacza aż 15-procentowy wzrost w skali roku. W przypadku mieszka z drugiej ręki ceny wzrosły o 10 proc. - do poziomu 6359 zł za mkw.
- Sporo osób mogą też zainteresować dane na temat zmian cen w samej końcówce roku. Okazuje się bowiem, że za mieszkania używane na 7 największych rynkach trzeba było w czwartym kwartale płacić o 1,8 proc. mniej niż w trzecim. Jest to co prawda pojedynczy taki odczyt, ale bez wątpienia jest on po myśli kupujących - mówi Bartosz Turek, główny analityk HRE Investments. Pamiętajmy, że dane pokazane przez NBP jako te pochodzące z końcówki roku są wstępne i będą jeszcze rewidowane. Mniej jest też argumentów za tym, aby w kolejnych kwartałach wyniki miały być podobne.
- O ile nie dojdzie do eskalacji problemów związanych z epidemią, to przeważać będą argumenty za wzrostami cen mieszkań - ocenia Bartosz Turek. - Przecież w samym tylko styczniu mieliśmy 18-proc. wzrost popytu na kredyty mieszkaniowe i około 10-proc. wzrost zainteresowania mieszkaniami w dużych miastach. Ponadto wciąż niemal nieoprocentowane lokaty powodują, że wiele osób chce kupować mieszkania na wynajem - dodaje ekspert.
Z drugiej strony przyzwoita sytuacja na rynku pracy, w powiązaniu z najtańszymi kredytami w historii powodują, że Polacy zaciągają kredyty mieszkaniowe.
Przybyło ofert
Dane NBP pokazują też jeszcze jedną ciekawą sytuację na rynku mieszkaniowym. Okazuje się, że dysproporcja pomiędzy ceną oczekiwaną przez sprzedających i faktycznie płaconą przez kupujących jest niemal rekordowa. W czwartym kwartale na 7 największych rynkach Polacy faktycznie płacili bowiem za metr mieszkania ponad 8,3 tys. zł podczas gdy sprzedający oczekiwali aż 9,7 tys. zł.
- Mamy więc około 1,4 tys. złotych „rozjazdu”. Może on wynikać z tego, że w ofercie jest dużo mieszkań w standardzie wyższym niż chcieliby kupić nabywcy lub część sprzedających ma nierealne oczekiwania cenowe - ocenia Bartosz Turek. - Sytuacja kreowana przez sprzedających mieszkania jest o tyle ważna, że dziś wiele mówi się o dużej liczbie mieszkań używanych wystawionych na sprzedaż. Jest ich faktycznie więcej, przy czym realna liczba jest trudna do oszacowania, bo często wiele ogłoszeń dotyczy tego samego mieszkania - dodaje ekspert.
Im lokal atrakcyjniejszy, tym częściej kopiowana jest jego oferta. Analitycy szacują jednak, że liczba ofertowanych lokali może być o około jedną trzecią wyższa niż przed rokiem. Niekoniecznie znaczy to jednak, że Polacy bardziej niż przed rokiem chcą sprzedawać mieszkania. To, że ofert jest więcej, może wynikać z polityki cenowej portali ogłoszeniowych, czy – tym bardziej – większej skłonności do ogłaszania chęci sprzedaży nieruchomości. Dotyczy to zarówno pośredników jak i właścicieli. Po prostu kupujący częściej dziś oczekują obsługi zdalnej, a jej podstawą jest publicznie dostępne ogłoszenie. Wyższa liczba ofert może wynikać z tego, że do internetu trafiają dziś częściej mieszkania, które w normalnych warunkach, sprzedano by bez ogłaszania w sieci - oceniają eksperci HRE Investments.