Za cztery tygodnie uczniowie powinni zasiąść w szkolnych ławkach. Dziś o godz. 13.00 dowiedzieć mamy się jak będzie wyglądała nauka w czasie epidemii. Zanim zapadną decyzje rodzice piszą do premiera i apelują, żeby ich dzieci mogły wrócić do szkół.
- Liczby w granicach 500, 600 przypadków jeszcze nie uprawniają do podejmowania jakiejkolwiek decyzji w zakresie wstrzymania otwarcia do szkół. Na dziś dzieci na pewno pójdą we wrześniu do szkoły – zapowiedział Wojciech Andrusiewicz, rzecznik Ministerstwa Zdrowia.
Ministerstwo Edukacji Narodowej wspólnie z Głównym Inspektoratem Sanitarnym opracowuje zasady powrotu dzieci do szkół. Nieoficjalnie mówi się, że w szkołach nie byłoby obowiązkowego zakrywania nosa i ust. Nauczyciele mieliby za to przypominać o częstym myciu rąk i wietrzyć sale po każdej lekcji. Więcej zajęć np. w-f prowadzonych miało by być na świeżym powietrzu.
Rozważana jest też tzw. regionalizacja i hybrydowy model nauczania.
- My byśmy chcieli dać szansę pewnej regionalizacji, żeby szkoły w powiatach, zależnie od zagrożenia epidemicznego, mogły reagować inaczej, mogły na przykład wprowadzić mieszaną edukację - zdalną i w klasach. Czy - dla pewnych grup, gdzie jest to łatwiejsze do wprowadzenia - tylko zdalną. To już by zależało od lokalnych możliwości danej szkoły i uwarunkowań epidemicznych – powiedział w
Radiowej Jedynce minister zdrowia Łukasz Szumowski.
Rodzice i nauczyciele domagają się, aby decyzje w tej sprawie były podjęte teraz, a nie tuż przed pierwszym dzwonkiem. Według sondażu przeprowadzonego dla Rzeczpospolitej blisko połowa rodziców chce powrotu dzieci do szkół.
- Chcąc pomóc Panu Ministrowi w podjęciu decyzji, niniejszym uprzejmie informuję, że w przypadku gdyby od września szkoły nadal pozostawały zamknięte z powodu “stanu epidemii”, moje dziecko niestety nie będzie miało możliwości realizowania obowiązku szkolnego, ponieważ nie mam najmniejszych kwalifikacji do pełnienia roli nauczyciela i nie śmiem nawet udawać, że jestem w stanie podczas “edukacji zdalnej” zastąpić mojemu dziecku jego wykwalifikowanych nauczycieli – to fragment listu, który do MEN wysyłają teraz masowo rodzice skupieni na facebookowej grupie „Strajk rodziców i nauczycieli”.
Taki list wysłała m.in. pani Anna (imię zmienione – red.), mama trojga uczniów szkoły podstawowej na lubelskim Czechowie.
- Nie wyobrażam sobie kontynuacji zdalnego nauczania. Gdyby była prowadzona musiałabym całkowicie zrezygnować z pracy – przyznaje. – W tamtym roku szkolnym było to możliwe, bo wszyscy byliśmy zamknięci w domach. Mogliśmy dopilnować dzieci. Być może są genialne dzieci, które podjęły zdalną edukację same z siebie. Moje musiałam siłą wyciągać z łóżek i pilnować żeby otworzyły programy we właściwej chwili. Musiałam pomagać wysyłać klasówki i nadzorować żeby w trakcie lekcji nie robiły innych rzeczy.
- W kwietniu mój syn ma pisać egzamin ósmoklasisty. Bez normalnej nauki z nauczycielem nie przygotuje się do niego. Sama skończyłam studia, ale nie jestem nauczycielem przedmiotowcem. Wiele rzeczy już nie pamiętam. Z polskim pewnie dałabym radę, ale jeśli nikt nie pomoże mu z matematyką to na egzaminie nie napisze nic. Jaka szkoła go potem weźmie? – pyta pani Klaudia.
- Zdalna nauka to nie prawdziwa praca to markowanie działań. Udawanie, że coś się zrobiło i coś umie – uważa pani Agnieszka, mama szóstoklasistki. – Jeśli dziecko ma się czegoś nauczyć to musi to robić przy szkolnej ławce i być regularnie kontrolowane przez nauczyciela.