Ostatnie uśrednione wyniki matury z historii nie nastrajają optymistycznie, bo one w istocie ledwie przekraczają magiczną linię zdawalności - mówi Sebastianem Adamkiewicz, doktor nauk humanistycznych, autor wydanej właśnie książki „Polska. Na tropie historii”.
• Jak ocenia pan podstawę programową do historii? Jest przeładowana?
Jest przede wszystkim chaotyczna i mocno nieprzemyślana. Trudno w niej doszukać się motywu przewodniego. Historia jest studnią bez dna i zawsze znajdzie się w niej temat ciekawy, który jednak siłą rzeczy pozostawić trzeba własnym odkryciom, edukacji pozaszkolnej. Natomiast warto pamiętać, że podstawa to tylko pewne ramy, wskazówka co osoba kończąca dany etap edukacji powinna wiedzieć. Realizuje ją nauczyciel i to od niego zależy o czym i w jaki sposób opowie.
• Przed nami zmiany, które sprawią, że żeby zdać maturę rozszerzoną trzeba będzie otrzymać co najmniej 30 procent. Czy będzie to możliwe?
Nie ma takiej możliwości, żeby coś było niemożliwe – jak mawiał bohater pewnej polskiej komedii. 30 procent to nie jest wynik wygórowany, choć ostatnie uśrednione wyniki matury z historii nie nastrajają optymistycznie, bo one w istocie ledwie przekraczają tę magiczną linię zdawalności. Przy czym brać należy pod uwagę, że w obecnych okolicznościach brak progu działa demotywująco, a i historia nie jest przedmiotem, który decydowałby o dalszej karierze akademickiej. Wiele kierunków – nawet humanistycznych –historii nie uwzględnia jako niezbędnej do rekrutacji. Jak zatem wymagać od abiturientów mobilizacji? Gdy kij niezdawalności się pojawi wyniki będą lepsze.
• Czy program ze szkoły podstawowej zachęca młodych ludzi do poznawania historii, czy raczej odstrasza?
Moc odstraszania niekoniecznie tkwi w programie, choć faktycznie programy szkolne – a już zwłaszcza w naukach humanistycznych – trochę zbyt wiele miejsca poświęcają wkładaniu do głowy, a zbyt mało wartości osobistego odkrycia i doświadczenia. Więcej jest gombrowiczowskiego Słowackiego, który wielkim poetą był, niż odkrywania piękna literatury. Zbyt dużo pokazywania jak było, a zbyt mało dowiadywania się w jaki sposób zbadać jak wyglądała przeszłość. Tymczasem to bywa najciekawsze i najbardziej pasjonujące. Zresztą to dotyczy niemal każdego przedmiotu. To by jednak wymagało radykalnego przedefiniowania odpowiedzi na pytanie po co uczymy i co ma być efektem tej nauki. Jedni odpowiedzą, że uczenie historii ma przede wszystkim budować tożsamość. Inni, że wyposażać człowieka w miękkie umiejętności krytycznego oceniania świata i jego wytworów. Ja jestem bliższy tej drugiej odpowiedzi, choć nie oznacza to, że nie dostrzegam tożsamościowotwórczej wartości nauczania o przeszłości i jej nie doceniam.
• Czy dzieci w ogóle interesują się jeszcze historią?
Trudno na to pytanie odpowiedzieć, bo nie ma chyba badań, które by jednoznacznie mierzyły społeczny potencjał zainteresowania danym przedmiotem. Są takie, które się interesują, dla których jest to pasja. Jest także duża grupa tych, które mogłyby się interesować, ale nie trafiają na kogoś kto mógłby to zainteresowanie oszlifować. Są wreszcie i tacy, których na tyle pasjonuje coś innego, że jestem gorącym przeciwnikiem stymulowania ich zainteresowań. Sam kocham historię, ale nie uważam, że wszyscy powinni podzielać to uczucie. Nie mogę tego wymagać sam będąc ignorantem w wielu dziedzinach. Krótkie doświadczenie życiowe pokazuje jednak, że na dłuższą metę nie da się poważnie zajmować historią nie ogarniając podstawowej wiedzy z fizyki, chemii, czy techniki. Myślę, że w przypadku tych przedmiotów nieznajomość historii też może zawężać horyzonty. Zatem warto po prostu interesować się światem. Dzieci z natury ten świat pasjonuje. Na jakimś etapie tę naturalność poznawczą się zabija. A to już jest kwestia ambicji i przekonania, że dziecko musi wiedzieć wszystko. Nie musi. Musi chcieć pytać.
• Co powinno się zmienić żeby to nauczanie było bardziej atrakcyjne?
Na to pytanie jest o tyle trudno odpowiedzieć, że jest wielu fantastycznych nauczycieli i edukatorów, którzy potrafią tak doskonale opowiadać o historii, że najlepiej niech nic nie zmieniają. Natomiast marzyłbym, żeby zmieniło się podejście do poznawania historii. Historia to oczywiście nauczanie o przeszłości. To rodzi pokusę, żeby patrzeć na ten przedmiot jako na opowieść o czymś co już było i nigdy się nie wydarzy, o świecie zamkniętym, jakby z baśni. Tymczasem historia to przeglądanie się w lustrze, to dostrzeganie, że ludzie 100-200, a nawet 500 lat temu aż tak bardzo się od nas nie różnili. Żyli może w innych warunkach, ale ich wybory, wierzenia, myślenie, emocje, były podobne. Ba, czasem żyjemy i robimy dokładnie to samo co oni, choć nie zawsze rozumiemy dlaczego. No, to to właśnie wyjaśnia nam historia.