Ratujemy ludzkość, dowodzimy statkiem kosmicznym, zwiedzamy podłe speluny na krańcach galaktyki, walczymy z obcymi, robotami i bandytami. Mało? To jeszcze podziwiamy robotę grafików i pomysłowość scenarzystów. Właściwie podziwiamy wszystko. Ale pod jednym warunkiem: że lubimy widowiskowe, "filmowe” gry. Recenzja gry Mass Effect 2
Potem jest jeszcze lepiej.
Tu się nic nie da poprawić
Dwa lata po naszej śmierci okazuje się, ze tajemnicza, nie przez wszystkich lubiana organizacja Cerberus znalazła nasze szczątki i przetestowała na nas "Projekt Łazarz”. Czyli wskrzesiła, co wygląda bardzo podobnie jak pamiętna scena z "5 elementu”.
A my przy okazji wybieramy wygląd własnego komandora Sheparda (lub komandor Shepard), jego klasę i umiejętności (albo wczytujemy postać z pierwszego Mass Effect). Budzimy się i… znów podziwiamy grafikę.
A właściwie Mirandę. Gdyby organizowano wybory Miss Gier, Miranda byłaby pewnie bezkonkurencyjna. Jej kształty każdego chirurga plastycznego przyprawią o ból głowy, bo nic się w Mirandzie nie da poprawić (ani w jej idealnie obcisłym wdzianku).
Właściwe to w całej grze niewiele jest do poprawy.
Pierwszy Mass Effect był sporym zaskoczeniem Jego twórcy – Bioware – znani byli raczej ze złożonych i klasycznych gier RPG jak Baldur's Gate. Tymczasem ME był uproszczonym RPG pełnym strzelania i akcji. Nie wszystkim się to podobało, ale gra została przyjęta bardzo dobrze.
Od razu też zapowiedziano, że ME będzie trylogią (w dwójkę można grać bez znajomości poprzedniczki. Jedyną stratą będzie nie wyłapanie różnych smaczków).
Dwa lata po tym, jak komandor Shepard odparł inwazję Żniwiarzy planujących zniszczenie wszystkiego, co żywe we wszechświecie, pojawia się nowe niebezpieczeństwo: na obrzeżach kosmosu znikają całe ludzkie kolonie, co jest sprawką bardzo niemiłych Zbieraczy.
Komandor Shepard musi zebrać elitarną drużynę i ruszyć na – jak wyjaśnia Adrian Cho z Bioware – niemal samobójczą misję ratowania ludzkości.
To główny wątek fabularny gry. Nie jest to najmocniejsza strona ME 2, ale też nie przeszkadza w rozgrywce. W misji pomaga nam wspomniana organizacja Cerberus z Człowiekiem Iluzją na czele. Ich cel jest podobny: pokonać Zbieraczy. Jednak nie wszystkim podobają się metody Cerberusa, stad część spotykanych w grze postaci będzie się do nas odnosiła niezbyt sympatycznie.
Zbieranie drużyny to nie łatwa sprawa. Od człowieka Iluzji dostajemy akta "najlepszych z najlepszych”. Teraz musimy ich znaleźć i zwerbować, co wiąże się podróżowaniem po galaktykach, zwiedzaniem bardzo dziwnych miejsc i mnóstwem walki. Walki, która jest najważniejszym elementem ME 2.
Zrealizowano ją jak… w taktycznym shooterze. Z jednej strony chowamy się za osłonami jak w Gears of War.
Z drugiej mamy kilka opcji taktycznych dla naszej drużyny. A jest jeszcze aktywna pauza, gdzie spokojnie możemy wydać rozkazy i specjalne moce: "spowolnienie czasu”, przeciągnięcie, które obezwładnia wrogów i sprawia, że bezładnie dryfują w powietrzu, specjalne rodzaje amunicji, itd. Każdą moc rozwijamy, inwestując punkty doświadczenia. Modyfikujemy też broń i pancerze.
Efekt? Ponownie jest bardzo widowiskowo, ale też całkiem taktycznie i przyjemnie. I znacznie lepiej niż w jedynce.
Lepsze niż w jedynce jest właściwie wszystko. Świetnie sprawdzają się mini gierki związane z hakowaniem sejfów czy poszukiwaniem drogocennych minerałów na planetach.
Jeszcze lepsze są opcje dialogowe: rzeczywiście jesteśmy ciekawi, co kto powie, a nie tylko przeklikujemy dialogi. Tu pojawia się też kwestia moralności. Nasza postać może być albo dobra, albo zła. Albo raz taka, a raz taka.
Ten element nie jest tak rozbudowany i zniuansowany jak w Wiedźminie, ale działa nieźle. I czasami rzeczywiście będziemy się chwilę zastanawiać, co zrobić.
I wreszcie lepszy niż w jedynce jest cała kosmos. Miejsca, które odwiedzimy robią wrażenie. Jak choćby Omega z wielką, kosmiczną dyskoteką (gdzie można się napić, potańczyć i pooglądać kosmiczne tancerki). Niżej znajdziemy dzielnice handlową, slumsy i drobne robótki, które warto brać.
Nie tylko dla dodatkowego zysku, ale też dla różnych smaczków. Dość powiedzieć, że podejrzanych sklepikach kupimy nie tylko ulepszenia do broni czy skafandrów, ale skompletujemy np. kolekcje modeli do sklejania, które trafia do naszej kapitańskiej kajuty. Albo kupimy pisemko dla dorosłych obcych.
Mass Effect 2 zbiera doskonałe recenzje. Za świetną reżyserię dialogów, misje poboczne, oprawę graficzną, pomysły na rozgrywkę… jeżeli lubicie filmowe gry iu nie przeszkadzają wam wstawki filmowe co dziesięć minut: to nic lepszego obecnie na rynku nie ma.
A czego w tej grze nie ma? Bardziej otwartego świata dającego nam większą swobodę działań (jak np. w Fallout 3). Mało też w Mass Effect 2 kosmicznego brudu. Tu wszystko jest trochę za ładne i za kolorowe, a co zgrabniejsze postacie żeńskie do akcji ruszają w kozaczkach na kilkucentymetrowym obcasie.
Nie ma też doskonałej, polskiej wersji językowej. Przetłumaczono i nagrano pół miliona słów, a ponad 60 aktorów nagrało wypowiedzi dla 300 postaci. I wyszło… tak sobie. Nieźle wypadła Sonia Bohosiewicz jako Obiekt Zero (choć może jest za bardzo histeryczna). Nie przeszkadza Mirosław Zbrojewicz jako Człowiek Iluzja (choć Martin Sheen w oryginale jest do pobicia).
Ujdzie Maciej Maleńczuk. Gorzej sprawa wygląda z Łukaszem Nowickim w roli Sheparda. A już kompletną porażką jest polska Miranda czy głos EDI, pokładowego komputera na statku Normandia.
Nasza ocena
jeżeli podobał ci się pierwszy Mass Effect: 6/6
jeżeli szukasz dobrego, rozrywkowego połączenia RPG i strzelaniny: 6-/6
jeżeli jesteś chirurgiem plastycznym: 0/6