Trzecia część tej serii znajduje się właściwie w każdym zestawieniu na najlepsze gry w historii. I jak do mało której produkcji pasuje do niej określenie "kultowe”. A dziś debiutuje Might & Magic: Heroes VI. I wszystko wskazuje na to, że syndrom jeszcze jednej tury znów opanuje graczy.
Jon tak zrobił i pięć lat później ukazała się pierwsza gra strategiczna z cyklu Heroes of Might and Magic. Naszym głównym celem była rozbudowa zamku, powołanie najlepszej armii i podbijanie kolejnych, nieznanych krain. Wszystko w turach. Gra odniosła spory sukces.
A jeszcze większy stał się udziałem części drugiej. Ale to i tak nic w porównaniu z tym, co stało się z Heroes of Might and Magic III wydanym w 1999 roku.
Syndrom "jeszcze jednej tury” opanował tysiące graczy na całym świecie (a u niektórych trwa do dziś). Potem było niestety gorzej. Część IV, zupełnie inna od poprzedniczek, nie spodobała się większości fanów.
A w skrócie wygląda ona tak:
Jedną z pierwszych zmian, o jakiej poinformowali twórcy, było ograniczenie liczby surowców do czterech: złoto, kryształy, drewno i ruda.
Zmieniły się też zasady rekrutowania jednostek. Wcześniej trzeba było odwiedzać po kolei zamki albo tworzyć karawany. Teraz w jednym zamku możemy kupować "na raz” jednostki z wszystkich naszych włości.
O szczegółach – na przykładzie Twierdzy – opowiadają sami twórcy:
Nie zmieniła się natomiast rola naszego herosa na polu bitwy: nie bierze od bezpośredniego udziału w walce. Podobny jest również sposób rozwoju bohatera uzależniony od naszych wyborów. A ograniczenia są dość standardowe: wojownik nie pozna zaklęć wyższego poziomu, Nekromanta nie może poznać magii światła, itd.
Kampanie dla poszczególnych frakcji są zróżnicowane i długie. W obecnych czasach informacja o tym, że gra wystarcza na 50 czy godzin zabawy jest niemal kosmiczna. A do tego dochodzi tryb hot seat i pojedyńcze mapy, których zapewne będzie szybko przybywać, a to za sprawą edytora.
Gra broni się też tym, jak wygląda i jak brzmi. Grafika jest należycie baśniowa, "hirołsowa” (a przy okazji nie tak cukierkowa jak w części piątej). Za muzykę odpowiada m.in. Rob King, który pracował przy pierwszej części. A pełna, polska wersja językowa nie psuje dobrego wrażenia: