Na początku był strach. Teraz większość oswoiła się z zagrożeniem - przyznają medycy z „brudnej strefy” oddziału ratunkowego SPSK4 w Lublinie.
Galeria: Praca w cieniu wirusa
strona 1 / 9
Od początku epidemii zajmują się pacjentami, którzy mogą być zakażeni koronawirusem. Pielęgniarki i pielęgniarze, ratownicy medyczni - pracują na 12 godzinnych zmianach, w pełnym zabezpieczeniu. Na fizelinowe ubranie zakładają kombinezon, do tego podwójne rękawice, maskę, gogle lub przyłbicę. Dopiero w takim stroju mogą rozpocząć pracę. Dwie osoby zajmują się segregowaniem pacjentów specjalnym namiocie, ustawionym przed oddziałem.
Dwie kolejne zajmują się pacjentami, przyjętymi wcześniej na „brudną strefę” SOR. Trafia tam każdy, kto ma jakiekolwiek objawy zakażenia koronawirusem lub od którego nie udało się zebrać wywiadu i wykluczyć zarażenie.
– Każdy dyżur jest inny, nie żadnej reguły – opowiada jeden z ratowników. – Możemy przez kilka godzin zajmować się pacjentami w dobrym stanie i nagle trafia do nas nawet parę osób z zagrożeniem życia. Wtedy jest tyle pracy, że trzeba wzywać pomoc z „czystej strefy”.
Tak było m.in. w środę, kiedy medycy musieli jednocześnie reanimować dwoje pacjentów. – Zawsze trzeba być na to przygotowanym, chociaż większość przypadków nie jest tak poważna – dodaje jeden z ratowników. – Epidemia chyba powoli ustępuje. Widać to po liczbie pacjentów. Na początku ludzie obawiali się zakażenia i nie zgłaszali się do na oddział ratunkowy w błahymi sprawami. Teraz to się zmienia. Pacjentów jest coraz więcej.