Od czasu niezapomnianego filmu "Apollo 13” z Tomem Hanksem w roli dowódcy wyprawy na Księżyc, do potocznego języka Ameryki weszła fraza: "Houston, we have a problem” ("Houston, mamy problem”).
Jak bowiem dyskutować z faktem, że na początku prezydentury kartki na żywność pobierało w USA 23 mln ludzi, a teraz... 47 mln?
Jak przeczyć 9-procentowemu bezrobociu? Faktowi, że połowa absolwentów studiów wyższych nie może dostać roboty? Jak argumentować celowość drukowania nowych pieniędzy, jako narzędzia walki z kryzysem? Czy zamiarów zwiększania podatków, co ugodzi głównie w małe firmy i spowoduje redukcję zatrudnienia?
Romney nie zostawiał cienia wątpliwości na temat tego, co myśli o reformie systemu opieki zdrowotnej kosztem 950 mld dolarów w ciągu dekady, sztandarowej legislacji uchwalonej przez Kongres, kiedy jeszcze miał demokratyczną większość.
Jest to, jak się okazuje, system niewydolny, marnotrawny i nie przynoszący spodziewanych rezultatów.
Podobnie krytycznie mówił Romney o reformowaniu systemu opieki dla ludzi starszych Medicare. Jest on na skraju bankructwa i wymaga zdrowej reformy strukturalnej, a nie ciągłych dotacji budżetowych. Republikański kandydat używał często określenia "Obamacare”.
Generalnie debata była starciem dwóch wizji państwa na trudne czasy. Paraopiekuńczego i samodzielnego. Republikanin uważa, że nie ma innej drogi polepszania sytuacji Amerykanów, jak stwarzanie im szans lepszej pracy i dochodów, co jest niemożliwe bez stymulowania małego biznesu, do tworzenia nowych miejsc pracy (m.in. przez zachęty podatkowe).
Obok nieprzygotowania merytorycznego obecny prezydent rozczarował także wizerunkowo. Wyraźnie miał kłopot z podążaniem za obiektywami kamer. Spuszczał wzrok, kartkując ściągawki” na pulpicie mównicy.
Nie mógł też wykorzystać swego znanego atutu komunikacyjnego, jakim jest czytanie wystąpień z teleprompterów zainstalowanych nad publicznością. Tym razem było to niemożliwe i trzeba było "lecieć bez wspomagania”.
O ile w tej debacie miał za rywala tylko Romneya, o tyle w następnej będzie jeszcze bardziej nieprzewidywalnie, bo pytania będzie zadawać sala.
Wszystkie media amerykańskie nie mają wątpliwości, że debatę wygrał Romney. Różnica jest w niuansach. Czy wysoko na punkty, czy przez nokaut. Dla uważnego obserwatora taki wyniki nie jest zaskoczeniem.
Jest natomiast dla... polskich mediów trąbiących dotąd dość zgodnie, że Obama wygra wybory w cuglach oraz tak formujących nadwiślańską opinię. Szczęśliwie na tych łamach, udawało nam się tego nurtu unikać.