W ostatniej fazie lotu większość komórek na pokładzie prezydenckiego samolotu była włączona – informuje "Rzeczpospolita”. To kolejna hipoteza, która pojawia się w związku z katastrofą w Smoleńsku. Prokuratorzy sprawdzają, że praca urządzeń mogła zakłócić przebieg lotu TU-154.
Katastrofa samolotu prezydenta w Smoleńsku - pełna lista ofiar (MSZ)
Andrzej Seretem przyznaje w rozmowie z "Rzeczpospolitą”, że czarne skrzynki miały być w Polsce już w piątek. Nie ma ich jednak do dziś. O kolejnym terminie prokurator nie chce mówić. Rozmowy w kokpicie cały czas są badane przez Rosjan.
Do Polski napływają kolejne dokumenty dotyczące katastrofy. Dziś prokuratorzy mają otrzymać tłumaczenie na język polski m.in. zeznań milicjantów ochraniających lotnisko Siewiernyj, kontrolerów lotu i osób prowadzących obserwację meteorologiczną. Polscy prokuratorzy przesłuchali już ponad 100 świadków. W ostatnim czasie ABW zleciła również ekspertyzy dotyczące zapisów z telefonów komórkowych ofiar. Badanych jest około 100 aparatów.
Smoleńsk, czarne skrzynki: Piloci wiedzieli, że mają tylko kilka sekund
- Większość była aktywna w końcowej fazie lotu. Prowadzono z nich rozmowy i wysyłano esemesy – ujawnia "Rzeczpospolitej” Andrzej Seretem. Prokurator tłumaczy, że trzeba zweryfikować hipotezę czy korzystanie z aparatów nie wpłynęło na pracę urządzeń samolotu.
Prawdopodobne przyczyny katastrofy w Smoleńsku według Rzeczpospolitej