Wczoraj prezydent Barack Obama podał do wiadomości, że nowym szefem personelu Białego Domu zostaje Jacob "Jack” Lew. Jest to ortodoksyjny Żyd nowojorski, którego ojciec emigrował do Ameryki z Polski.
Obecny awans na osobę najbliższą prezydentowi i praktycznie kierująca pracą Białego Domu jest niewątpliwie ukoronowanie dotychczasowej kariery Jacka Lewa. Można przypuszczać, iż odgrywać będzie także znaczącą rolę w kampanii wyborczej Baracka Obamy.
Komentatorzy uważają, że jest to także bardzo dobry gest wykonany przez prezydenta w kierunku środowisk żydowskich, które od dłuższego czasu krytycznie odnosiły się do Obamy nie akceptując jego polityki wobec Izraela i Bliskiego Wschodu generalnie. Bez poparcia żydowskiego trudno wyobrazić sobie prezydencki sukces wyborczy w Stanach Zjednoczonych.
Lew w Białym Domu niewątpliwie dobrze zrobi na uspokojenie nastrojów elektoratu żydowskiego. Tym bardziej, że jest on Żydem ortodoksyjnym, przestrzegającym zasad religijnych w życiu codziennym, w tym nakazu koszerności i obchodzenia szabatu.
Przypominana jest historia, kiedy Clinton nie mógł się kiedyś dodzwonić do niego w sobotę, bo Lew miał wyłączony telefon. Prezydent zostawił nagranie: "Wiesz co, ja rozumiem świętość szabatu, ale to jest naprawdę ważna sprawa i Bóg to zrozumie!”.
Jacob Lew jest żonaty z Ruth, z którą ma syna i córkę. Mają dom w bardzo dobrej części nowojorskiego Bronxu i w Waszyngtonie. W obu miejscach są członkami lokalnych kongregacji żydowskich.
Lew nie zapomina także o swoich korzeniach rodzinnych i wyniesionego z domu sentymentu dla naszego kraju. Nie brak nawet w Waszyngtonie i takich, którzy uważają, że nominacja ta będzie dobra dla Polski.