Do budynku redakcji tygodnika "Charlie Hebdo” terroryści wdarli się, kiedy recepcjonistka automatycznie otworzyła drzwi listonoszowi. Nie pytali o nic, strzelali. Krzyczeli, "Allach jest wielki” oraz że są z jemeńskiej Al-Kaidy. – Niczego takiego w życiu nie widziałem. To była rzeźnia – mówi rzecznik paryskiej policji.
Tych bandytów, którzy z imieniem Allacha masakrowali w środę z "kałasznikowów” AK-47 dziennikarzy tygodnika "Charlie Hebdo” i strzelali w głowy policjantom pilnującym redakcji, trzeba złapać. To kwestia honoru Francji. To kwestia także honoru cywilizacji, która stworzyła Europę i udzieliła gościny muzułmańskim imigrantom.
Jak informuje rzecznik paryskiej policji Rocco Contento, do budynku redakcji terroryści wdarli się, kiedy recepcjonistka automatycznie otworzyła drzwi listonoszowi. Nie pytali o nic, strzelali. Krzyczeli, "Allach jest wielki” oraz że są z jemeńskiej Al-Kaidy. – Niczego takiego w życiu nie widziałem. To była rzeźnia – dodaje.
Po dziesięciu minutach wybiegli na ulicę. Na zapisie z kamery ulicznego monitoringu widać, jak jeden z oprawców dobija z pistoletu proszącego o litość rannego policjanta.
Na głos kanonady pracownicy sąsiedniego budynku wydostali się na dach i zawiadomili policję. Jednak napastnicy zdążyli uciec czekającym na dole skradzionym autem, w którym na włączonym silniku siedział trzeci terrorysta. Pognali ulicami XI dzielnicy Paryża, by po około trzech kilometrach porzucić pojazd i przesiąść się do następnego.
Trwa pościg. Wśród różnych wariantów najprawdopodobniejszy jest taki, że terrorystom nie uda się wyjechać z Paryża. Mogą próbować... wylecieć na zawczasu przygotowanych dokumentach.
Oczywiście poprawność polityczna podpowiada stronienie od uogólnień. Wszak islam to... religia pokoju. Jednak pytanie o praktykę tej religii musi być stawiana. Wiara, która z niej wyrasta nie może zabijać.
Ponad dwa lata temu na naszych łamach pisaliśmy o niepokojach, jakie ogarnęły Francję po publikacji przez "Charlie Hebdo” okładki pokazującej ortodoksyjnego Żyda pchającego wózek inwalidzki z Arabem, który krzyczy, że nie wolno go znieważać. W środku pisma było więcej karykatur na tematy muzułmańskie.
Szef tygodnika, francuski karykaturzysta Stephane Charbonnier, znany w całym kraju pod artystycznym pseudonimem "Charb”, jakim podpisywał rysunki, nie ugiął się i nie wstrzymał druku magazynu. Dziś został z zimną krwią zastrzelony. Wraz z nim zginęło trzech największych karykaturzystów francuskich: pochodzący z Polski Georges Woliński i Bernard Verlhac, znany jako Tignous oraz Jean "Cabu” Cabut.
Przed elitami religijnymi islamu stoi wyzwanie udowodnienia, że się nie myli.