Nowy Jork ma swego bohatera walki z huraganem Sandy. Jest nim polski policjant Artur Kasprzak z Komisariatu Nr 1 na Dolnym Manhattanie. Zginął ratując z zatopionego domu swoją siedmioosobową rodzinę, w tym narzeczoną i ich piętnastomiesięcznego synka.
Obawiając się o stan fundamentów, Artur powiedział, że musi zejść do piwnicy i sprawdzić ich stan. Mimo wątpliwości rodziny, w tym ojca, zdecydował się zejść na dół. Nigdy już nie powrócił.
Zaniepokojona rodzina zaczęła telefonować z komórek pod numer 911 z dramatycznymi wezwaniami pomocy. Ta nadeszła dopiero około 7:00 rano następnego dnia. Dlaczego tak późno? Tłumaczenie jest takie, że w wodzie znajdowały się przewody elektryczne stwarzające zagrożenie porażeniem. Ponadto trzeba było wezwać ekipę nurków. Kiedy wreszcie ekipa ratunkowa dotarła, pozostało jej już tylko wydobycie ciała Artura.
- Jakiego porażenia się obawiali, kiedy cała elektryczność na Staten Island była odcięta!? - nie kryje emocji sąsiad Kasprzaków.
Mieszkająca w tej dzielnicy Teresa Markowska pochodząca z okolic Kraśnika, która też pozostała z mężem w domu opowiada, jak kiedyś widziała dwóch ciemnoskórych rabusiów wiozących pontonem 70-calowy telewizor plazmowy. Dlatego i ona i mąż nie zdecydowali się na ewakuację. Mają zalaną elagancko urządzoną piwnicę z barem i bilardem oraz cześć parteru.
Artur Kasprzak miał 28 lat. W NYPD służył od sześciu. Załoga komisariatu, w którym słuzył wspomina go jako świetnego "gliniarza” i znakomitego kumpla. Społeczność South Beach deklaruje, że nigdy o nim nie zapomni. Jest już nawet pomysł nazwania jego imieniem jednej z okolicznych ulic.
>>> Zobacz także materiał wideo na temat Artura Kasprzaka.