Miało być bezpiecznie, spokojnie i z fachową opieką. Pan Władysław po kilku miesiącach pobytu w prywatnym domu seniora zdecydował się przerwać milczenie i opowiedzieć, czego miał doświadczyć.
Dzieci pana Władysława mieszkają za granicą. Chciały, by ich ojciec był w kraju pod fachową opieką. Tak znalazł się w prywatnym domu seniora. Niestety, podczas jednej z wizyt w placówce córka pana Władysława, pani Beata, została spoliczkowana przez pijaną kobietę, która chwilę wcześniej miała szarpać jej ojca.
- Pani Iwona była kompletnie pijana. Wychodziliśmy już od taty, on chciał wyjść z nami się pożegnać, wtedy opiekunka szarpnęła go i popchnęła do środka. Spytałam ją, co robi i zaczęła się awantura – opowiada Beata Bider.
Awanturująca się kobieta nie zgodziła się na badanie alkomatem. Jej córka, do której formalnie należy placówka, zabrała dziecko i opuściła dom.
Z relacji byłych pracownic domu opieki wynika, że alkohol, agresja i przemocowe zachowania wobec podopiecznych zdarzały się tam często.
- Pracowałam tam i te kobiety nigdy nie powinny prowadzić takiego ośrodka. Ta kobieta pod wpływem alkoholu jest codziennie. To jest chory człowiek – przekonuje jedna z byłych pracownic.
- Ona jest pijana prawie codziennie. Wtedy staje się agresywna w stosunku do pracowników i pacjentów. Przy mnie kiedyś uderzyła jedną z podopiecznych w twarz – mówi inna pracownica.
Kolejnego dnia, po incydencie w placówce, matka właścicielki próbowała skontaktować się z panią Beatą.
- Około siódmej rano zadzwoniła z przeprosinami. Rozłączyłam się, powiedziałam, że nie mamy o czym rozmawiać. Później wydzwaniała także do nas córka tej pani. Pojechałam z bratem na rozmowę – opowiada Bider.
Podczas spotkania właścicielka przepraszała za zachowanie matki. Zapewniała, że był to incydent, a podopieczni mają zapewnioną najlepszą opiekę. W ramach rekompensaty, zaproponowano miesiąc pobytu pana Władysława bez opłat.
- Wielokrotnie padło słowo przepraszam, ale czy od słów tym ludziom będzie lepiej? Chyba nie. Tu nie chodzi o pieniądze, tylko o bezpieczeństwo tych wszystkich ludzi – podkreśla pani Beata.
Siedem miesięcy piekła
Władysław Stencel w prywatnym domu opieki spędził siedem miesięcy. Mimo że miał stały kontakt ze swoimi dziećmi, nigdy nie opowiadał im, jak był traktowany. Dopiero kiedy trafił do innej placówki i poczuł się bezpiecznie, zaczął opowiadać o tym, co przeżył.
- To było piekło – przyznaje ze łzami w oczach.
Jego słowa potwierdzają inni podopieczni placówki.
- Chciałam się wykąpać, prosiłam o to od kilku tygodni. Rozebrałam się, w szlafroku poszłam do łazienki. Co tam się działo! Była [pani Iwona – red.] nawalona jak stodoła. Kopnęła mnie, pociągnęła za włosy i zwyzywała, żebym zdechła – opowiada jedna z mieszkanek domu.
Jak wygląda normalny dzień pobytu w placówce?
- Rano się im daje śniadanie, po posiłku się ich sadza i tak siedzą. To samo później, po południu. To jest wegetacja. Spanie, jedzenie, załatwianie się i tak w kółko – mówi jedna z byłych pracownic placówki.
- Panowała bardzo zła atmosfera. Terror i stres. Bałyśmy się jeść, przysiąść na chwilę. Byli tam ludzie z rożnymi schorzeniami, np. cukrzycą. Kiedyś doszło do zdarzenia, że jedna pani zasnęła. Okazało się, że ma cukrzycę, o czym ja nie wiedziałam. Tam nie ma dietetyka, menu wymyśla szefowa – dodaje.
Poważne zarzuty dotyczą także żywienia w placówce.
- Jak pracowałam, to była podawana mielonka, ser żółty i pasztet – do obrzydzenia. Warzywa i owoce sporadycznie, nawet latem, gdy były tanie – relacjonuje była pracownica. I dodaje: - Jeśli było 12 pacjentów, ona brała dziewięć obiadów, z czego trzy dla siebie zabierała, a resztę dzieliła.
Wielokrotnie próbowaliśmy porozmawiać z właścicielką domu opieki i jej matką, aby poznać ich stanowisko. Kobiety pozostawiły sprawę bez komentarza.