W niedzielę rozegra się ostatni pojedynek tegorocznych wyborów prezydenckich. W pierwszej turze kandydat Prawa i Sprawiedliwości Andrzej Duda pokonał urzędującego prezydenta Bronisława Komorowskiego o niespełna jeden proc. głosów
Przed dwoma tygodniami Dudę poparło 34,76 proc. wyborców, a Komorowskiego: 33,77 proc. Różnica między nimi wyniosła 142 032 głosy. To blisko o połowę mniej, niż wynosi liczba osób uprawnionych do głosowania w Lublinie. Ostatnie dwa tygodnie obaj kandydaci spędzili na próbach przekonania do siebie tych, którzy w pierwszej turze głosowali na innych, albo w ogóle nie poszli do urn. Eksperci zgodnie podkreślają, że kampanie obu z nich wyraźnie nabrały tempa.
Bezpośrednie starcia
Przed drugą turą wyborów zaplanowano dwie debaty z udziałem obu kandydatów. Pierwszą z nich w niedzielę pokazały TVP i Polsat. Druga miała miejsce wczoraj i zakończyła się po zamknięciu tego wydania.
Zdaniem politologów podczas niedzielnego starcia zaskoczeniem była postawa Bronisława Komorowskiego. - Komorowski z przysypiającego misia stał się drapieżnikiem - ocenia prof. Grzegorz Janusz, dziekan Wydziału Politologii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej.
- Nawet sympatycy Platformy Obywatelskiej spisywali go na straty, ale widać było, że obecny prezydent odzyskał wigor, animusz i ruszył z medialnym przekazem w Polskę. To ważne, bo jego dotychczasowa kampania była nudna i chyliła się ku upadkowi. Gdyby tak było dalej, mogłoby to oznaczać jego koniec. Teraz można nawet mówić o jego małej przewadze, dzięki której wynik wyborów pozostał sprawą otwartą - uważa prof. Andrzej Podraza, politolog z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. - Kampania Andrzeja Dudy jest z kolei kontynuacją jego dotychczasowych działań, choć już widać po nim, że jest trochę zmęczony.
Przekonać niezdecydowanych
Ostatnie sondaże wskazują na niewielką, ok. dwuprocentową przewagę Bronisława Komorowskiego. - Ale to mieści się w granicach błędu statystycznego. Zwłaszcza, że wciąż jest spore grono osób niezdecydowanych, z których część może w ogóle nie pójść na wybory, ktoś może też zmienić zdanie w ostatniej chwili - zauważa prof. Podraza.
- Widać, ze obaj kandydaci chcą pozyskać nowych wyborców, ale w dalszym ciągu ich kampanie wydają się być obliczone na własnych sympatyków i zachęcenie ich, aby nie zrezygnowali z pójścia do urn - mówi z kolei prof. Janusz. - Przekonać niezdecydowanych jest bardzo trudno, choć jest to bardzo duża grupa. Pamiętajmy, że frekwencja w pierwszej turze była najniższa od 1990 roku. W wielu przypadkach może zdecydować ostatnia chwila.
Obaj kandydaci wydają się też walczyć o elektorat Pawła Kukiza, który przed dwoma tygodniami uzyskał trzeci wynik. Kukiza poparł co piąty wyborca. - Jeśli ktoś z tych osób weźmie udział w drugiej turze, zagłosuje raczej na Dudę, bo będzie go postrzegać jako osobę spoza obozu rządzącego - przewiduje prof. Podraza.
Kukiz zapraszał
Sam Kukiz po pierwszej turze zaproponował zorganizowanie debaty z udziałem obu kandydatów, której on miałby być gospodarzem. Do spotkania jednak nie dojdzie. Sztaby Kukiza i Dudy stwierdziły, że obecny prezydent „stchórzył”, natomiast sztab Komorowskiego twierdził, że organizatorzy nie chcieli rozmawiać o zasadach, na jakich miałaby się toczyć ewentualna dyskusja.
- Jeśli taka debata doszłaby do skutku, mogłaby przesądzić o wyniku wyborów. Widać było, ze obaj kandydaci dopuszczali możliwość udziału, choć początkowo Bronisław Komorowski wydawał się być wstrzemięźliwy i mniej skłonny do uczestnictwa - mówi prof. Podraza. - To byłaby jednak niewiadoma, biorąc pod uwagę, że w spotkaniu mieli uczestniczyć zwolennicy Kukiza. Trzeba byłoby poradzić sobie z nieoczekiwanymi pytaniami, a tuż przed ciszą wyborczą trudno byłoby cokolwiek odkręcić. Stąd ta wstrzemięźliwość, obawy i problemy w dojściu do porozumienia w sprawie szczegółów.
Natomiast zdaniem prof. Janusza takie spotkanie nie do końca byłoby potrzebne. - Im więcej debat, tym bardziej działa to na niekorzyść kandydatów. Dwie debaty w tak krótkim czasie to maksimum - ocenia dziekan Wydziału Politologii UMCS.