Tym razem nie chodzi o metodę na wnuczka, czy policjanta. Mieszkanka Łęcznej zapewnia, że nikomu nie podawała danych swojego konta bankowego, a mimo to pieniądze z niego zniknęły. Kobieta liczy na zwrot środków z banku. Ten reklamacji jednak nie uznaje. Sprawę rozstrzygnie więc sąd.
W poniedziałek, 8 maja, z osobistego konta bankowego pani Marii, emerytki z Łęcznej, zaczęły znikać pieniądze. Bank zrealizował dwa przelewy na łączną sumę 9030 zł. Kolejne 5985 zł w trzech przelewach przelano z konta oszczędnościowego naszej czytelniczki. O tym, że coś jest nie tak, kobieta zorientowała się próbując wypłacić gotówkę w bankomacie.
- Wtedy okazało się, że moje środki są zablokowane. Gdy wróciłam do domu stwierdziłam, że nie mogę zalogować się na stronę banku. Zadzwoniłam więc na infolinię, gdzie dowiedziałam się o przelewach na ponad 9 tysięcy złotych. Byłam w szoku, bo ich nie autoryzowałam - opowiada pani Maria.
Nasza rozmówczyni początkowo sądziła, że włamano się tylko na jedno konto. O przelewach z konta oszczędnościowego na prawie 6 tysięcy złotych dowiedziała się dwa dni później, 10 maja, podczas kolejnej wizyty w łęczyńskiej placówce BNP Paribas. Łączne kobieta straciła ponad 15 tys. zł.
Ostrożność nie wystarczyła
- Z informacji przekazanej przez bank wynika, że ktoś zalogował się na moje dane na urządzeniu samsung. Ja korzystam z telefonu huawei. Nie rozumiem, jak mogło do tego dojść. Przecież do wykonania przelewu potrzeba numeru PIN, którego nikomu nie podawałam. Byłam ostrożna, a mimo to zostałam okradziona z oszczędności - podkreśla mieszkanka Łęcznej.
Poszkodowana zgłosiła sprawę na policję.
- Prowadzimy postępowanie w sprawie oszustwa. Postaramy się wyjaśnić wszelkie okoliczności. Dla dobra śledztwa nie mogę zdradzać szczegółów - mówi at. asp. Magdalena Krasna.
Poszkodowana liczy na schwytanie sprawców, ale także na zwrot pieniędzy z banku, do którego skierowała reklamacje. Emerytka powołuje się przy tym na art. 46 ustawy o usługach płatniczych, który mówi o tym, że dostawca usług płatniczych w przypadku wystąpienia transakcji nieautoryzowanej, powinien niezwłocznie zwrócić pieniądze klientowi. Wyjątkiem jest przypadek, w którym bank ma podejrzenia, że to klient próbuje go oszukać. Wtedy musi poinformować o tym organy ścigania.
Uwierzytelnienie poprawne
W przypadku z Łęcznej tak się nie stało, a złożone reklamacje francuska instytucja rozpatrzyła negatywnie.
"Zrealizowaliśmy te operacje prawidłowo, zgodnie z otrzymanym zleceniem. Reklamowaną płatność poprawnie uwierzytelniono, dlatego nie mieliśmy podstaw by sądzić, że zgłaszana transakcja nie jest realizowana przez Panią" - odpowiedział bank.
Pracownicy BNP zwrócili uwagę na uwierzytelnienie przelewów, najpewniej mając na myśli to, że wskazane operacje finansowe zostały poprzedzone zalogowaniem się na konto i wpisaniem właściwego kodu zabezpieczającego. Tymczasem zdaniem Tomasza Chróstnego, prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, uwierzytelnienie przelewu to nie samo, co jego autoryzacja.
Sprawa może trafić do sądu
- Przelew zrobiony przez oszusta z wykorzystaniem pozyskanych nielegalnie danych logowania do bankowości elektronicznej konsumenta nie jest transakcją autoryzowaną, bo odbył się bez zgody właściciela konta - wyjaśnia prezes UOKiK-u w oficjalnym stanowisku. Jak dodaje Chróstny, jeśli konsument zaprzecza, że autoryzował daną płatność, a bank ma inne zdanie, to obowiązek udowodnienia, że klient się myli, spoczywa na banku, a nie na kliencie.
Jak dotąd sprawa tajemniczych przelewów z kont należących do mieszkanki Łęcznej nie została rozwiązana. Nie wiemy, kto odpowiada za te operacje oraz jak doszło do złamania zabezpieczeń. Po utracie środków, kobieta postanowiła zmienić bank. Nadal liczy na zwrot pieniędzy.
- Na pewno będę się odwoływała. Jeśli będzie trzeba pójdę z tym do sądu - zapowiada poszkodowana.