Śledczy uznali, że Jerzy B. „szedł w zaparte” wypierając się posiadania psów, bo była to jego linia obrony, do której miał prawo. Mężczyzna przyznał się dopiero, gdy przedstawiono mu twarde dowody. Teraz stanie przed sądem, gdzie grozić będą mu trzy lata więzienia.
Jerzy B. jest właścicielem działki w Krępie (pow. lubartowski), gdzie przechowywany jest m.in. sprzęt rolniczy. To właśnie tego majątku miały pilnować dwa kupione przez mężczyznę owczarki belgijskie. Taka pomoc wydawała się potrzebna, bo działka była niezamieszkała. 62-latek przyjeżdżał tam tylko na kilka godzin dziennie. Gdy wracał do domu, wypuszczał zwierzęta z kojców i zamykał bramę na klucz.
23 lipca w pobliskim w pobliskim Skarbicieszu znaleziono zwłoki mężczyzny. Na jego ciele znajdowały się liczne głębokie rany ze śladami odpowiadającymi śladom pazurów i zębów. Podczas przeszukiwania terenu natrafiono na dwa psy. Rakarz nie mógł ich odłowić, bo były zbyt agresywne. Nie powiodły się też próby ich uśpienia, dlatego zapadła decyzja o odstrzale. Badanie DNA potwierdziło, że to one zaatakowały Mariusza K., który zmarł wskutek wykrwawienia.
To nie ja
Zaczęło się poszukiwanie właściciela zwierząt. Jerzego B. wskazali mieszkańcy.
– W rozmowie z funkcjonariuszami Jerzy B. kategorycznie zaprzeczył jednak, aby kiedykolwiek posiadał psy rasy owczarek belgijski – czytamy w akcie oskarżenia. Mężczyzna przyznał, że to jego zwierzęta dopiero, gdy podczas przeszukania znaleziono zaświadczenie o ich szczepieniu przeciwko wściekliźnie. Powiedział, że ostatni raz widział je 19 lipca, a ich zaginięcie odkrył 21 lipca.
I w to tłumaczenie także nie uwierzono. Wszystko przez zeznania świadków. Już 20 lipca właścicielka działki w Krępie pracowała przy altance rekreacyjnej. W pewnej chwili zauważyła biegnące w jej kierunku dwa psy. Przestraszyła się, wsiadła do samochodu i odjechała ale zauważyła jeszcze, że za psami biegł nawołując je Jerzy B. Tego samego dnia obok posesji mężczyzny przejeżdżał inny sąsiad. On też zauważył biegnące w jego kierunku psy. Zatrzymał się i zasłonił rowerem.
– Psy zaczęły go okrążać i zbliżać się w jego kierunku. Gdy podeszły na bliską odległość zaczęły warczeć. Wówczas jednak interweniował Jerzy B., który przywołał psy, one zaś pobiegły w jego kierunku – ustalili śledczy.
Jest mu przykro
Jerzemu B. za narażenie Mariusza K. na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu grozi do 3 lat więzienia. Lubartowska prokuratura podkreśla, że mężczyzna nie zastosował stosownych zabezpieczeń, by agresywne psy nie mogły uciec. Jego posesja była ogrodzona w części metalową siatką, a w części drewnianym płotem, przy czym ogrodzenie nie miało fundamentów, a prześwity do podłoża miały w niektórych miejscach nawet 24 cm. Co więcej, bezpośrednio przy ogrodzeniu składowane były stosy odpadów, na które psy mogły się wspiąć żeby je przeskoczyć. Śledczy podkreślają też, że Jerzy B. gdy dowiedział się o ucieczce zwierząt nie podjął działań „celem ochrony okolicznych mieszkańców przed zagrożeniem”: nie ostrzegł ich, nie zawiadomił służb. – Widząc, że psy po ucieczce kierowały się w stronę ludzi i zachowywały się agresywnie, miał też świadomość zagrożenia – podkreślają.
W jednym z ostatnich zeznań Jerzy B. powiedział że „próbował odnaleźć psy jeżdżąc po okolicy” i „jest mu przykro, z powodu tego, że zginął człowiek”. Ta informacja także znalazła się w uzasadnieniu aktu oskarżenia.