Przypadkowo ktoś podpisując taśmę z moimi nagraniami napisał po prostu „Urszula”. Bez nazwiska. Jurek uznał, że to dobry pomysł. I tak się stało. Byłam więc nową, tajemniczą Urszulą. A zanim powstał teledysk do „Fatamorgany” przez całe wakacje mogłam bezkarnie bawić się na dyskotece nad jeziorem w Firleju i nikt nie wiedział, że to ja jestem tą Urszulą.
Spotykamy się, rozstajemy, wyciągamy wnioski. Nauki dla siebie. Mam wrażenie, takie przekonanie, że wszystko w życiu po coś się zdarza. I, jak pisał ks. Jan Twardowski, nie ma co rozpaczać, że miłość odeszła. Ważne, że była. Ważne, że mieliśmy szansę ją przeżyć. Że nas wzbogaciła, że możemy dalej ją nieść.