Już ponad stu lubelskich celników podejrzanych o korupcję bierze wypłatę, choć nie przychodzi do pracy. Taka sytuacja może trwać całe lata.
- Postawiliśmy im zarzuty przyjmowania łapówek - mówi Andrzej Markowski, naczelnik wydziału zwalczania przestępczości zorganizowanej Prokuratury Krajowej w Lublinie. Weekendu nie spędzili jednak w areszcie. Tym razem prokuratura nie wystąpiła o ich aresztowanie. Muszą wpłacić poręczenie majątkowe - od 7 do 15 tys. zł.
W pracy zostaną zawieszeni. A to oznacza, że będą brać połowę poborów - czyli po ponad tysiąc złotych miesięcznie. Nawet przez kilka lat.
Takie traktowanie celnicy wywalczyli sobie ubiegłorocznymi protestami. Do marca ub. roku tracili pracę od razu po aresztowaniu czy skierowaniu do sądu aktu oskarżenia. Podczas protestów skarżyli się, że do wydalenia ze służby wystarczyło, by o korupcję posądziło ich dwóch przemytników. Już wtedy wielu celników spodziewało się korupcyjnych zarzutów, bo prokuratorskie śledztwo nabierało właśnie rozmachu.
Według nowych przepisów, celnik może być zawieszony (bez wyrzucania ze służby) aż do zakończenia sprawy w sądzie. Dotyczy to również aresztowanych. W efekcie, w Izbie Celnej w Białej Podlaskiej (odpowiada za nasz odcinek granicy) w takiej sytuacji jest już ponad 100 celników. Niektórzy nie przychodzą do pracy już od 10 miesięcy, czyli od wejścia w życie korzystnych dla nich przepisów. Za "nic nierobienie” biorą pieniądze.
Tymczasem zawieszeni są zastępowani nowymi. - W ub. roku przyjęliśmy do pracy 181 osób - mówi Marcin Czajka, z Izby Celnej w Białej Podlaskiej. - Staramy się, aby z powodu odsunięcia od pracy tak dużej liczby ludzi nie doszło do utrudnień w obsłudze interesantów.