Mieszkańcy Zakrzówka żądają ponownego uruchomienia kościelnych dzwonów. Nie zgadza się na to proboszcz miejscowej parafii. - Mogą się urwać - argumentuje.
Trzy okazałe dzwony zostały sprowadzone tuż po wojnie z terenów dawnego zaboru pruskiego. Początkowo najmniejszy z nich wisiał na drzewie i zawiadamiał miejscową ludność o uroczystościach religijnych. Dopiero w roku 1962 ukończono budowę dzwonnicy. Wtedy miejscowi parafianie usłyszeli w pełni brzmienie swoich dzwonów. Biły zawsze trzy razy dziennie. Tak się rozmiłowali w ich dźwięku, że nie mogą przywyknąć do głosu zamontowanych dzwonów elektronicznych.
- Jak dzwoniły, słychać je było we wszystkich okolicznych wsiach, a nawet w Kraśniku i Wilkołazie. A te elektryczne, to takie bez żadnej duszy. I brzmią okropnie. Jak wiatr zawieje w drugą stronę, ledwo słychać - podkreślają mieszkańcy.
W ich imieniu pisma do arcybiskupa napisał sołtys. Po licznych interwencjach otrzymał w końcu jego zgodę na oględziny oraz naprawę dzwonów.
- W dziesięciu wymieniliśmy jedną śrubę oraz podkładki pod jednym dzwonem i wszystko grało. Myśleliśmy, że ksiądz się zgodzi na ich uruchomienie. A tu nic. Zbliża się odpust w parafii i Wniebowzięcie Najświętszej Marii Panny. Nie wyobrażam sobie tych uroczystości bez naszych dzwonów - mówi oburzony postawą proboszcza Jan Żuraw, sołtys Zakrzówka.
Mieszkańcy zamówili już wykwalifikowanego ludwisarza z Przemyśla, który lada dzień ma dokonać ekspertyzy dzwonów. Ma też ostatecznie rozstrzygnąć spór, z czego zostały wykonane. Cześć mieszkańców twierdzi, że są spiżowe, ksiądz zaś upiera się, że to zwykłe dzwony żelazne. - Wsłuchiwałem się w nasze dzwony i w dzwon Zygmunta w Krakowie. Brzmią bardzo podobnie - uważa Żuraw.
Mieszkańcy planują założyć specjalny komitet i zbierać na elektryczny napęd do dzwonów. Pomoc obiecują też władze gminy. Do sprawy wrócimy.