Kolejna afera w spółdzielni mieszkaniowej w Lubartowie. Były zarząd zapłacił firmie prawniczej ze Szczecina prawie 600 tys. zł
za odzyskanie pieniędzy od Skarbu Państwa, które i tak się spółdzielni należały. A potem jeszcze wziął za to nagrodę.
W połowie lat 90. weszło w życie rozporządzenie ministra finansów. Dawało prawo spółdzielniom mieszkaniowym do odzyskania pieniędzy, które wydały na uzbrojenie terenów na swych osiedlach. W Lubartowie właśnie powstało nowe osiedle ks. Popiełuszki. Spółdzielnia z pieniędzy mieszkańców i kredytów finansowała osiedlową infrastrukturę, jak kanalizacja czy wodociągi. Wydała
na to 7,6 mln zł.
W 1997 roku ówczesny zarząd podpisał z firmą prawniczą ze Szczecina dwie umowy. Prawnicy obiecywali odzyskać środki, a spółdzielnia sowicie im za to zapłacić. Pierwsza ratę Skarb Państwa wypłacił w 1998 roku, a ostatnią trzy lata później. Jeszcze zanim do tego doszło, spółdzielnia przelała szczecińskiej firmie wynagrodzenie – 585 tys. zł.
– Nie mamy nawet śladu, żeby firma ze Szczecina wykonała jakiekolwiek czynności – podkreśla Jacek Tomasiak, prezes lubartowskiej spółdzielni.
Władysław B., ówczesny prezes spółdzielni, o kontaktach z firmą ze Szczecina mówi niewiele. – Jeździłem do ministerstwa, wojewody i nikt nie chciał rozmawiać o zwrocie pieniędzy – mówi. – A to było być albo nie być dla spółdzielni. Pojawiła się więc firma
ze Szczecina, którą wynajęliśmy do pomocy.
Zarząd spółdzielni, który decydował o wypłaceniu firmie ze Szczecina takiego wynagrodzenia, rządził jeszcze w ub. roku. Został odwołany po tym, gdy wyszło na jaw, że przelał 2,5 mln zł spółdzielczych pieniędzy do Szwajcarii. Pieniądze miały tam zostać korzystnie zainwestowane. I już nie wróciły. Płacił też setki tysięcy złotych firmom doradczym, które miały pomóc w przeprowadzaniu zagranicznych transakcji.