Odkurzacz za 100 000 zł, prosty aparat fotograficzny za 80 000 zł, lub gorący hot-dog za jedyne 1200 zł. Na takie kwoty trzeba zrobić zakupy, żeby potem wymienić punkty na towary w programach lojalnościowych.
– Wydaliśmy już ok. 3 mln kart Premium Club – mówi Krystyna Antoniewicz-Sas, rzecznik Statoil Poland. – Nasz program był pierwszy w Polsce. Za każde 3 zł zostawione na naszej stacji, klient otrzymuje jeden punkt.
Po kilku tankowaniach kierowca zabiera się do lektury katalogu z nagrodami. Do wyboru ma setki propozycji, np. uniwersalny, samochodowy uchwyt do telefonu za jedyne 5590 punktów. By go odebrać musi zatankować za… 16 770 zł. W sklepie internetowym identyczny uchwyt kosztuje kilkadziesiąt zł.
– Przeliczniki nie są najlepsze, ale sam mam cztery takie karty w portfelu – mówi Tomek z Lublina. – Do tej pory odebrałem już piłkę do siatkówki, torbę na ramię i torbę podróżną. Punktów przybywa znacznie szybciej, jeśli przy okazji tankowania kupuję jakieś drobiazgi.
Zdaniem specjalistów, trudno w programach lojalnościowych upatrywać realnych korzyści dla klientów. Bazują przede wszystkim na iluzji, że dostajemy coś "w nagrodę za wierność marce”.
– Poza tym spece od marketingu dość dziwnie konstruują te programy – mówi Andrzej Faliński z Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji. – Gdyby to ode mnie zależało, wprowadziłbym korzystniejsze przeliczniki.
Na polskim rynku pojawił się właśnie nowy gracz. To program Payback, który od lat działa za naszą zachodnią granicą.
CAŁY ARTYKUŁ NA STREFIE BIZNESU