5,6 mln zł – tyle, według prokuratury, straciła lubartowska spółdzielnia mieszkaniowa na machinacjach finansowych swojego zarządu. Prezes i jego zastępcy mają już postawione zarzuty. Część spółdzielców domaga się odwołania ich ze stanowisk.
Oprócz niego prokuratura postawiła zarzuty Andrzejowi S., wiceprezesowi spółdzielni, Annie Z., byłej głównej księgowej oraz Leszkowi G. i Wiesławowi K. z rady nadzorczej.
Dziwne machinacje rozpoczęły się przed dwoma laty. – W tzw. raju podatkowym została założona spółka, której jedynym udziałowcem była Anna Z., wówczas członek zarządu spółdzielni – mówi Andrzej Jeżyński, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Lublinie.
Jesienią 2003 roku spółdzielnia przekazała 30 tys. euro na pokrycie kosztów utworzenia spółki. Po dwóch miesiącach zarząd postanowił przelać na jej konto aż 600 tys. dolarów. Miały być wykorzystane na inwestycje na rynku bankowym. Firma Anny Z. miała też pomóc w zdobyciu dla spółdzielni kredytu w wysokości 21 mln dolarów. Pieniądze, według deklaracji spółdzielni, potrzebne były na modernizację bloków i budowę apartamentowca. Dług miał być spłacany do 2024 roku. Z kredytu nic nie wyszło. Spółdzielnia wyłożyła jednak 1,4 mln na pokrycie kosztów, żeby go uzyskać. Zapłaciła m.in. firmie konsultingowej z USA za pozyskanie gwarancji bankowej, sfinansowała biznesplan.
Na tym nie koniec. Lubartowska spółdzielnia pożyczyła 500 tys. dolarów firmie ze Szwajcarii, za podobną kwotę kupiła też obligacje. Inwestycje finansowe miały pomnożyć zainwestowane pieniądze, które pochodziły z kredytu zaciągniętego w polskim banku. Pieniądze wydane na wątpliwe inwestycje do dzisiaj nie wróciły do Lubartowa.
Zarząd o większości swych machinacji nie informował rady nadzorczej. Dwaj jej członkowie Leszek G. i Wiesław K. wiedzieli o próbach pozyskania 21 mln dolarów kredytu. Odpowiedzą za to, że nie powstrzymali zarządu przed wyrzucaniem pieniędzy w błoto.
Żaden z podejrzanych nie trafił do aresztu. Prokuratura nakazała im wpłacić poręczenia majątkowe od 10 tys. do 30 tys. zł. Prezes spółdzielni twierdzi, że jest niewinny. – Nie zgadzam się z zarzutami – powiedział nam wczoraj. – Jeśli pieniądze wrócą do Lubartowa, będzie ok. Jeśli nie, to wtedy będę się zastanawiał – mówi Władysław B.
Prezes nie chce odpowiedzieć na pytanie, czy w związku z prokuratorskimi zarzutami poda się do dymisji. – Najpierw muszę uporządkować to wszystko. Ale rozważam taką możliwość – mówi.
Tymczasem w przyszłym tygodniu ma się odbyć zebranie, na którym spółdzielcy będą głosowali nad wotum zaufania dla zarządu. Do tej pory grupa członków spółdzielni próbowała odwołać zarząd, jednak bez efektu. – Teraz chyba dla wszystkich jest jasne, że ci ludzie nie powinni pozostawać na swoich stanowiskach – mówi nam Jacek Tomasiak, szef grupy spółdzielców. •