Przy ulicy Szpitalnej w Bełżycach, wśród gęstwy pokrzyw i chwastów, stoją baraki, o których mieszkańcy mówią, że zbudowano je w latach 60. ubiegłego stulecia, a może wcześniej. Gnijące podłogi, zagrzybione ściany, wspólne ujęcie wody na dworze, brak kanalizacji, smród.
- To ludzie bardzo niezaradni, korzystający z różnych form opieki i zasiłków - mówi o nich Bogdan Czuryszkiewicz, burmistrz Bełżyc. - Będziemy chcieli im pomóc.
Ci ludzie są na tyle "niezaradni”, że nawet nie starają się zrobić porządku wokół miejsca zamieszkania, a przepływająca obok rzeczka bardziej przypomina ściek niż potok, w którym kiedyś bezpiecznie kąpały się dzieci.
- Oni nie potrafią żyć perspektywicznie - broni burmistrz lokatorów baraku. - Gdy dostaną zasiłek, żyją ponad stan jeden, kilka dni, a później znów wraca stara bieda.
Najwcześniej te warunki zmieni samotna matka z ośmiorgiem dzieci. Jest szansa, że to początek zmian i baraki zostaną już tylko w złych wspomnieniach mieszkańców Bełżyc.
- Tu strach iść wieczorem - mówi pan Józef, mieszkaniec jednej z sąsiednich ulic. - Pijatyki, wrzaski, pomyje wylewają do rzeczki. O proszę, wszędzie walają się śmiecie i puszki po piwie - pokazuje brudy na brzegu Chodelki.
Problem baraków burmistrz uważa za palący.
- W przyszłym roku, w dzielnicy spółdzielni mieszkaniowej, rozpoczniemy budowę mieszkań komunalnych - zapewnia Czuryszkiewicz. - Tu, przy Szpitalnej nie, bo teren jest podmokły. Burmistrz jest zdania, że nie można izolować lokatorów baraków od innych mieszkańców Bełżyc.
Maria Kolesiewicz