Nasi piłkarze po raz pierwszy zagrają w Mistrzostwach Europy. I to od razu z Niemcami, z którymi jeszcze nigdy nie wygrali.
- Kompletnie tego nie rozumiem. Przecież to sport, nie wojna - mówi Katharina Wildermuth, Niemka pracująca w Instytucie Germanistyki lubelskiego UMCS. - Takie podejście bierze się ze stereotypów, które powstawały przez lata. I to w obu naszych narodach. Nie znamy się i, co najgorsze, nie chcemy się poznać.
Stąd, zdaniem Wildermuth, porównywanie jutrzejszego meczu do bitwy pod Grunwaldem jest o tyle nietrafne, że niewielu Niemców wie, co się tam wydarzyło.
- Zresztą, porównywanie obu wydarzeń jest zupełnie nieuzasadnione. Przecież tamto decydowało o losach narodów, to... o sportowym wyniku - podkreśla dr Jusiak.
- Choć można odnieść wrażenie, że wielu kibiców wybiera się jutro na wojnę - zauważa Andrzej Kidyba, honorowy konsul Niemiec w Lublinie. - Nie jak na mecz, jeden z trzech w grupie.
Kidyba będzie oglądał to spotkanie w Ambasadzie Niemiec w Warszawie. - Pod okiem trenera Beenhakkera zrobiliśmy krok w przód, ale warto zauważyć, że większość piłkarzy z polskiej reprezentacji na co dzień nie gra w klubach. A u Niemców trudno takiego znaleźć - mówi konsul. - Byłbym zaskoczony, gdybyśmy wygrali. Ale... Może jakaś szarża przyniesie nam sukces?
BITWA na słowa
Beenhakker ostro skrytykował brukowce. - Widać, że wśród nas żyją chorzy ludzie - powiedział niemieckim dziennikarzom. A czwartkową konferencję prasową rozpoczął od przeproszenia w imieniu własnym i kadrowiczów wszystkich dotkniętych Niemców.
Tych to jednak nie uspokoiło. - Polskie gazety zaczęły wojnę! - grzmiały wczoraj niemieckie media. Warto przypomnieć, że wcześniej w Internecie pojawiła się niemiecka reklama meczu, ukazująca Polaków jako złodziei samochodów.