Sąd uznał dziś, że to policja odpowiada za śmierć motocyklisty, bo nie nauczyła strzelać swego funkcjonariusza. I dlatego rodzinie zabitego należy się odszkodowanie. A ta domaga się 800 tys. zł.
Dziś sąd wydał tzw. wyrok wstępny, który odpowiada jedynie na pytanie, czy policja ponosi odpowiedzialność finansową za skutki śmiertelnego postrzelenia motocyklisty.
Marcin Kopeć zginął w lipcu 2007 roku. Policjanci zorganizowali przy wjeździe do Chodla blokadę. Szukali dwóch mężczyzn, którzy tego dnia napadli na hurtownię w Kraśniku i uciekli z miejsca przestępstwa na motocyklach.
Marcin, choć z kradzieżą nie miał nic wspólnego, nie zatrzymał się przed blokadą. Przejechał obok policjanta Sebastiana O. Skręcił w boczną ulicę. Ruszył za nim radiowóz. Wtedy motocyklista zawrócił w kierunku blokady. Znowu miał przed sobą Sebastiana O. Funkcjonariusz oddał strzał ostrzegawczy.
- Policjant miał prawo obawiać się, że motocyklista go przejedzie, bo jechał szybko i nie reagował na polecenie zatrzymania się - mówiła sędzia Stelska. - Używając broni nie przekroczył granic obrony koniecznej.
Sebastian O. uniknął staranowania. Motocyklista popędził w kierunku Chodla. Policjant strzelił do uciekiniera. Trafił dwukrotnie: w udo i tułów. Według sądu drugi strzał został oddany w sposób nieprawidłowy, bo policjant powinien celować w okolice koła.
Dzisiejsze orzeczenie nie jest prawomocne. Jeśli zaakceptuje je sąd drugiej instancji, to w dalszej części procesu sędzia będzie ustalać wysokość wyrządzonej przez policjanta szkody.
Określi też, w jakim stopniu do tak tragicznego wypadku przyczyniło się zachowanie samego motocyklisty. Jego rodzice domagają się 800 tys. zł. odszkodowania. Z dzisiejszego rozstrzygnięcia byli zadowoleni. Z uzasadnienia - nie.
- Nie zgadzam się, że policjant miał prawo strzelać do mego syna - mówi matka Marcina. - Przecież to było w terenie zabudowanym. Tam mogli zginąć przypadkowi przechodnie.
Policja zapowiada odwołanie się od orzeczenia sądu.
Wcześniej zachowanie policjanta na blokadzie badała prokuratura. Umorzyła śledztwo. Jej zdaniem Sebastian O. nie przekroczył swoich uprawnień.