Zaledwie miesiąca potrzebowali sąsiedzi i krewni, by ze zgliszczy odbudować dom pani Lucyny. W czasie, gdy poparzona kobieta leczyła się w szpitalu, oni ciężko pracowali.
Stary, drewniany domek momentalnie, niemal całkowicie się spalił. Ocalało tylko kilka ścian i szkielet domu. W akcji gaśniczej brało udział kilkudziesięciu strażaków. Według ich raportu, dom spalił się na skutek zwarcia instalacji elektrycznej. Pani Lucyna z ciężkimi poparzeniami twarzy, głowy, rąk i pleców trafiła na miesiąc do szpitala. W ocenie komisji badającej dom po pożarze, nie nadawał się on do dalszego zamieszkania.
- W pierwszym momencie chcieliśmy zamówić spychacz i koparkę, żeby wszystko do końca wyburzyć i wywieźć. Planowaliśmy postawić zamiast spalonego domu niewielką przybudówkę, gdzieś przy oborze - mówi Daniel Miś, syn pani Lucyny.
Ale z natychmiastową pomocą pośpieszyli sąsiedzi. Zebrali pieniądze, kupili pierwsze materiały budowlane i wraz z rodziną poszkodowanej kobiety zabrali się do odbudowy spalonego domu. - Pogoda wtedy była taka, że jeden omiatał śnieg z dachu, a drugi przybijał gwoździe - relacjonuje Daniel.
W miarę upływu czasu, powiększał się krąg ludzi, którzy wspomogli Misiów. O swojej koleżance z pracy nie zapomnieli pracownicy Fabryki Maszyn w Janowie. Ksiądz przeprowadził zbiórkę wśród parafian, i mieszkańcy Andrzejowa, rodzinnej wsi pani Lucyny też przekazali gotówkę. Z pomocą pośpieszył wójt gminy Modliborzyce, a nawet koledzy z firmy syna Daniela.
- Nikogo nie chcę urazić, ale dokładnie nie wiem kto pomagał przy jego odbudowie. Chcę bardzo podziękować wszystkim tym, którzy pomogli. Gdyby nie pomoc dobrych sąsiadów, to nie miałabym teraz gdzie mieszkać. Cały mój dobytek się spalił, a na domiar złego dom nie był ubezpieczony - podkreśla Lucyna Miś. W szufladzie trzyma rachunki na grubo ponad 10 tys. złotych. To pieniądze pochodzące ze zbiórek. Wspólnymi siłami odbudowano kuchnię, korytarz, ganek i dwa pokoje.
Na remont czeka tylko łazienka i poddasze. I jeszcze poczeka, bo pani Lucyna nie ma na to środków.
- Jak wróciłam ze szpitala, to nie mogłam w to uwierzyć, cały dom wyremontowali w miesiąc. Trochę mi przy tym pozmieniali układ pomieszczeń i okien. Teraz czuję się jak w obcym domu. No, i muszę się znowu dorabiać wszystkiego od nowa, od łyżeczki do herbaty. Może kiedyś, jak polepszy się moja sytuacja materialna, będę mogła odwdzięczyć się wszystkim, którzy nas wspomogli w tej tragedii - zapowiada Lucyna Miś.