Lublin. Pszczela Wola. - Przepraszam, to był przejaw głupoty - bił się we wtorek w piersi w Sądzie Rejonowym w Lublinie Krzysztof B.
Gehenna najmłodszych mieszkańców internatu zaczynała się już na początku roku szkolnego. Uczniowie z ostatniej klasy urządzali "manewry”. Nocą wyganiali młodszych z internatu, kazali robić pompki i czołgać się w błocie. Grożąc pobiciem, wymuszali papierosy i konserwy. Kazali kupować piwo i dmuchać na żarówkę "żeby zgasła”.
Prokuratura zadziałała zdecydowanie. Oprawcy zostali aresztowani. Za kratkami spędzili po kilka miesięcy. Na wolność wyszli przed ponad rokiem. Od tamtego czasu sprawa była w rękach mediatora, który usiłował doprowadzić do zgody pomiędzy oskarżonymi i ich ofiarami.
- Czy przyjmujecie przeprosiny? - zapytała pokrzywdzonych sędzia Jolanta Tracz.
- Przyjmujemy - odpowiedzieli zgodnie.
Adwokaci oskarżonych zadeklarowali, że ich klienci chcą się dobrowolnie poddać karom - od roku i czterech miesięcy do dwóch lat więzienia w zawieszeniu na pięć lat. Wtedy niektórzy z pokrzywdzonych stwierdzili, że na takie kary się nie zgadzają, bo są… za surowe. Bez ich zgody sąd nie mógł przystać na poddanie się oskarżonych karze. Czekałby ich długi proces, przyjeżdżanie na rozprawy, często z odległych miast, i dalsze opłacanie adwokatów.
Po przerwie ofiary szkolnej fali zmieniły zdanie. Ale do zakończenia procesu nie doszło, bo do jednego z pokrzywdzonych nie dotarło zawiadomienie o rozprawie. Będzie wezwany jeszcze raz.
(er)