Winni pacjenci czy niewydolny system? O przepełnieniu i organizacji szpitalnych oddziałów ratunkowych jest znowu głośno. Resort zdrowia obiecuje, że będzie lepiej
Po ostatnich dramatycznych wydarzeniach w szpitalach na Śląsku (m.in. śmierć pacjenta, który czekał na pomoc lekarską) Ministerstwo Zdrowia obiecuje zmiany. Na największych SOR-ach od października ma obowiązkowo działać triaż, czyli system podziału pacjentów według stanu ich zdrowia i zagrożenia życia, mają być też szkolenia dla personelu i lepsze finansowanie. Kontrole systemu ratownictwa medycznego, w tym SOR-ów zapowiada NIK.
– Mamy ratować życie, a nie zastępować lekarza rodzinnego, lekarza specjalistę czy nocną opiekę. A coraz częściej pełnimy głównie te role – denerwuje się Leszek Stawiarz, szef SOR w szpitalu wojewódzkim przy al. Kraśnickiej w Lublinie. – W ciągu doby przyjeżdża do nas średnio 35–40 karetek. Co czwarty przywieziony pacjent kwalifikuje się do niebieskiego koloru w systemie triażu, czyli nie wymaga pilnej interwencji – dodaje i podaje przykład ubiegłego czwartku, kiedy na SOR przy Kraśnickiej trafiło 120 pacjentów. – Zaledwie 25 proc. z nich było w stanie zagrożenia życia. Jesteśmy tylko ludźmi i nasza czujność w momencie takiego przeładowania też może zawieść. Zawieść może też system triażu – przyznaje Stawiarz. – Dopóki pacjenci nie zrozumieją, że SOR nie jest panaceum na wszystko, oddziały będą przeładowane i będzie istniało ryzyko niedopatrzeń czy nawet błędów.
- Z założenia przy każdym szpitalu w sieci, z wyjątkiem szpitali klinicznych i instytutów ma działać nocna opieka lekarska m.in. po to, żeby odciążyć szpitalny oddział ratunkowy. Niestety system nie działa tak, jak powinien – uważa Piotr Piotrowski, założyciel Fundacji 1 czerwca reprezentującej pacjentów i portalu Pacjent w sieci, na którym można znaleźć m.in. wpis „Jak przeżyć na SOR”. - Personel medyczny np. pielęgniarka czy ratownik medyczny już na etapie rejestracji powinien zdecydować czy przekierować pacjenta do nocnej opieki czy zostawić go na szpitalnym oddziale ratunkowym.
Niestety, jak tłumaczy Piotrowski, nikt nie chce brać na siebie takiej odpowiedzialności.
- Przerzuca ją na pacjenta, który sam musi zdecydować. A pacjent jest zagubiony. Nocna opieka kojarzy się często z przychodnią, która w porównaniu z SOR niewiele może – zaznacza Piotrowski. - Pacjent woli więc czekać w kolejce na SOR, bo uważa, że tam otrzyma lepszą pomoc. Brakuje rzetelnej informacji. Pacjenci często nie mają świadomości, że lekarz nocnej opieki może np. odesłać od razu na oddział, jeśli będzie taka konieczność.
Na konieczność reorganizacji SOR-ów wskazuje prof. Piotr Książek z Katedry Zdrowia Publicznego Uniwersytetu Medycznego w Lublinie. - Potrzebna jest m.in. współpraca rektora Uniwersytetu Medycznego, dyrektora Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego, a także marszałka i wojewody dla polepszenia systemu transportowania pacjentów karetkami na takie oddziały – uważa prof. Książek. - Nie zawsze wymagają oni transportu do specjalistycznych jednostek, a niestety najczęściej trafiają właśnie tam. W naszym województwie chodzi o dwa lubelskie szpitale - wojewódzki szpital przy al. Kraśnickiej i SPSK4.
To jeden z powodów ich przepełnienia i problemów finansowych. – Często pacjenci mają np. skierowanie do specjalisty od lekarza rodzinnego, ale nie chce im się czekać w kolejce, więc jadą na SOR – mówi prof. Książek. – Na miejscu okazuje się, że lekarz rodzinny nie wykonał jednak potrzebnych badań. To oznacza kolejne obciążenie dla budżetu szpitala, za badania, które wcale nie powinny być tam wykonane. To składa się potem na ogromne koszty, na pokrycie których nie ma dodatkowych środków.