Gdy nocą w Borzechowie w ogniu stanęła ciężarówka, jej kierowca musiał przekonywać strażaków, że to nie głupi żart. Z samochodu zostało niewiele, a sprawa znajdzie finał w sądzie.
Jednak żeby na miejsce przyjechała straż pożarna, potrzeba będzie kilku telefonów. Oto wersja wydarzeń Grzegorza Juraka, reprezentującego w tej sprawie firmę ojca. – Pierwsza rozmowa trwa niecałe 4 minuty. Przez większość tego czasu dyżurny pyta kierowcę o dane osobowe i właściciela pojazdu. Samochód pali się, a on zadaje pytania, które nie mają znaczenia. Twierdzi, że przy pomocy systemu namierzania GPS sprawdził, że kierowca wcale nie jest tam, gdzie wzywa pomocy – opowiada Jurak.
Kierowca dzwoni więc do właściciela firmy, Stanisława Juraka. Ten momentalnie wykręca numer alarmowy 112. Łączy się z policją w Opolu Lubelskim (mieszka niedaleko), tam przełączają go na posterunek w Bełżycach, a ten kieruje mężczyznę do centrali straży pożarnej w Lublinie. – Ojciec prosi, żeby przyjechali, bo samochód się pali. Jest roztrzęsiony. W odpowiedzi słyszy, żeby sobie nie robił głupich żartów – relacjonuje Jurak.
Kierowca ciężarówki znowu dzwoni do strażaków. – Dyspozytor radzi mu, żeby znalazł świadka, który potwierdzi, że samochód się pali. – opowiada Jurak. I wtedy kierowca słyszy w słuchawce, że drugi dyspozytor przyjmuje w tym samym czasie zgłoszenie w sprawie jego samochodu. – Najwyraźniej ktoś dostrzegł auto stojące na drodze w płomieniach – mówi Jurak. Zgłoszenie przyjęte, po czterech minutach przyjeżdża ochotnicza jednostka z Borzechowa, potem dołączają państwowi strażacy z Bełżyc.
– Zestawiliśmy czasy rozmów i odsłuchaliśmy ich treść. Pojawiają się wątpliwości. Nie wiem, czym w niektórych momentach kierował się dyspozytor. Z nagrania wynika, że mógł mieć wątpliwości, co do lokalizacji zgłaszającego. Czekam na pisemne wyjaśnienia dyspozytora. Teraz niczego nie przesądzam – mówi Mirosław Hałas, komendant miejski PSP w Lublinie. – Między przyjęciem zgłoszenia, a wysłaniem jednostki minęły 2–3 minuty. Chcę wiedzieć, co dyspozytor robił w tym czasie i dlaczego nie zareagował po pierwszym telefonie.
– Mogli być na miejscu błyskawicznie, bo siedziba ochotniczej straży w Borzechowie jest niespełna kilometr od miejsca pożaru – komentuje Jurak. W środę zawiadomili policję o niedopełnienie obowiązków przez straż pożarną. – Przekazaliśmy sprawę do komisariatu w Bełżycach – informuje Edyta Żur z policji w Opolu Lubelskim.
Komendant Hałas mówi, że sprawę prawdopodobnie rozstrzygnie sąd. Jurakowie potwierdzają: pozew jest już przygotowywany.
Straż odmówiła nam kontaktu z dyspozytorem.